Proszę Cię przechodniu – zatrzymaj się na chwilę…

ZŁOTY KIELICH – UPOMINEK OD RODZINY SIEJKÓW

Motto: Nigdy nie ma dobrego momentu na pożegnanie bliskich, ale zawsze jest dobry czas, żeby otulić ich myślami i wspomnieniami. Przechodniu, zatrzymaj się na chwilę i wspomnij…

Agnieszka Zawadka 

  W piątą rocznicę śmierci Ś+P Janka-Przyjaciela

Wspomienia Mirki i Antka – niżej podpisanego…

„Urodziłam się w Hutwin w Polsce w 1929 roku. W mojej rodzinie było sześcioro dzieci. Cztery córki i dwóch synów. Byliśmy bliską rodziną z wielką miłością. Mój ojciec służył w wojsku przez 5 lat, więc dostał na własność działkę. To była nasza rodzinna farma, ale niezbyt długo. Miałam zaledwie dziesięć lat, kiedy zaczęła się II wojna światowa. Mieszkaliśmy tam wszyscy do 1943 roku. Wtedy to Rosjanie zjawili się w naszej części Polski. W tym czasie było tyle konfliktów z Ukrainą i Polską, Niemcami i Rosją. To było bardzo przerażające dla wszystkich, nie tylko Polaków.

I wtedy nadszedł czas wyjazdu do niemieckich obozów koncentracyjnych. Dotarliśmy do Dachau, które było już znane z posiadania komór gazowych, więc naturalnie wszyscy myśleliśmy, że zaraz zostaniemy zagazowani. To było dla nas przerażające. Byłam tylko nastolatką i nie byłam gotowa na śmierć. Naród żydowski był oczywiście strasznie traktowany, ale kiedy tam byliśmy, popsuły się komory gazowe i wielu Żydów musiano wywieźć, ratując w ten sposób im życie. To był CUD. Przebywaliśmy tam kilka dni, po czym przewieziono nas Polaków do przymusowych niemieckich miejsc pracy w Niemczech na kolejne lata. To bardzo różniło się od wszystkiego, co znaliśmy. Pracowaliśmy od świtu do zmierzchu. Traktowano nas jak zwierzęta w zagrodzie. Rano dostawaliśmy kromkę chleba, w porze obiadowej zupę, a tylko czasem herbatę, kawałek mięsa i kolejną kromkę chleba. W ogóle nie dostaliśmy zapłaty, tylko takie jedzenie. Było nas dwadziescia osób w małym pomieszczeniu, nie było dla nas nawet podstawowej higieny. Każdy dzień kończył się i stapiał w następny. Potem wojna skończyła się w 1945 roku. Ale wtedy nie mieliśmy dokąd pójść. W Niemczech nie było jedzenia ani pracy, a my nie mogliśmy wrócić do Polski. Nasz dom zniknął. Został przekazany rosyjskiemu reżimowi komunistycznemu. Nie chcieliśmy żyć w tym reżimie, więc powrót do domu nie był dla nas wyborem. Przebywaliśmy w obozie dla uchodźców w latach 1945-1949 pod opieką O N Z.

Na tym obozie spotkałam Janka Siejkę. Miał tylko 21 lat i był taki przystojny i miły. Nie mieliśmy nic, żadnego dobytku, ale teraz mieliśmy siebie nawzajem i to wystarczyło. Jan pięknie grał na akordeonie i zawsze uszczęśliwiał ludzi. Zakochaliśmy się i pobraliśmy latem 1948 roku. W następnym roku postanawiamy przyjechać do Australii. Aby przyjechać tutaj, wszyscy imigranci musieli podpisać dwuletni kontrakt, zobowiązanie się do pracy. To nie był problem dla Jana i dla mnie, ponieważ oboje ciężko pracowaliśmy.

Umieszczono nas w centrum imigracyjnym Bonegilla w Victorii. Tak więc, wszyscy imigranci musieli pracować minimum dwa lata, ale jeśli zgodziłeś się na ścinanie trzciny cukrowej, /jak Janek/ w Queensland, musiałeś podpisać umowę tylko na rok. Albo osiem miesięcy, bo tyle trwał sezon na trzcinę cukrową. Tak więc Jan pojechał do Ingham w North Queensland, a mnie wysłano do szpitala misyjnego leczenia gruźlicy na Tasmanii w Evandale. Szpital gruźliczy był bardzo prymitywny. Sterylizowałyśmy kubki i sztućce gorącą wodą, a penicyliny nie było, więc wiele osób zmarło na tę chorobę. Muszę szczerze powiedzieć, że mi się tam nie podobało. To było okropne miejsce do życia i pracy. Chciałam skończyć, więc poszłam do mojego oficera zatrudnienia, który powiedział do mnie: „Podpisałeś kontrakt na dwa lata, wracaj”. Moje słowa protestu nic dla niego nie znaczyły. Wysyłam list do Jana. Wtedy poczta docierała do Ingham przez dziesięć dni. Mój mąż odpisał  i kazał mi się starać aby dostać pokój w pensjonacie, a on przyśle pieniądze. Szef był z tego bardzo niezadowolony, ale wyszłam ze tego szpitala.

 Australia to piękny kraj, a Tasmania to bardzo piękne miejsce do życia, ale w 1949 roku było zupełnie inaczej. Tasmania była bardzo słabo rozwinięta zarówno kulturowo, jak i społecznie. Doświadczyłam dużo złości i frustracji, ponieważ mój angielski nie był zbyt dobry.  Znałam tylko podstawowe słowa. W szczególności Launceston był pod pewnymi względami bardzo odizolowany. W każdą środę jeden samolot do Melbourne. Czułam się bardzo samotna bez Jana. Kiedy przyjechałam do Australii, było 5 milionów ludzi. I tylko niewielka mniejszość była imigrantami.

Miałam przyjaciółkę, która była trochę starsza ode mnie i pomagałyśmy sobie nawzajem w języku angielskim, mieszkałyśmy razem, pracując w Domu Eskleigh dla niesprawnych fizycznie i psychicznie. Dostałyśmy pomieszczenie do zamieszkania we dwoje. Było w tym Domu Opieki wielu ludzi z polio. Bardzo chorzy i słabi ludzie. Brak pryszniców tylko wanny. Musiałyśmy podnosić wszystkich do i z wanny, bez windy i pomocy. Mogę powiedzieć, że to była bardzo ciężka praca. Wiele razy się zraniłam.

Mój łamany angielski nie podobał się mojej głównej matronie, która była dla mnie bardzo niegrzeczna i nieprzyjemna. Jan napisał list że przyjeżdża z Ingham na stały pobyt na Tasmanii, co bardzo mnie ucieszyło. Jan złapał pociąg z Brisbane, ale… kiedyś mi powiedział, że wtedy nie miał ważnego biletu, więc konduktor wyrzucił jego i jego kumpla z pociągu… gdzieś na odludziu Nowej Południowej Walii i musieli przejść wiele mil do następnego miasta. Ale udało im się i byłam bardzo szczęśliwa, że ​​mój mąż do mnie wraca. Powiedziałam mojej opiekunce, że mój mąż przyjedzie z wizytą. Opiekunka powiedziała: ‘Twojemu mężowi nie wolno tu wchodzić. Nawet na posesję, więc nawet o tym nie myśl’. Więc moja przyjaciółka i ja wymknęłyśmy się pewnej nocy wkrótce potem i odebraliśmy Jana z hotelu w Perth /Tasmania/ i odprowadziliśmy go do Eskleigh. Przyjaciółka również załatwiła tak spotkanie ze swoim mężem. Wpuściłyśmy naszych mężów przez okna sypialni. Ciągle myślę o tym, co by się stało… gdyby opiekunka nas złapała. Bardzo się jej bałyśmy…

Jan wkrótce dostał pracę jako budowniczy w firmie McClelland Builders i zarabiał około dziewięciu funtów tygodniowo, w przeciwieństwie do moich dwóch funtów tygodniowo. Kupiliśmy kawałek ziemi nad rzeką w Perth za 50 funtów. Mniej więcej w tym czasie sprowadziliśmy też kilku naszych krewnych aby tu zamieszkać. Moi rodzice przyjechali z Niemiec i mieszkali z nami aż do śmierci. Jan budował nasz dom w weekendy. Kupił też indyjski motocykl, którym uwielbiał jeździć w wolniejszym czasie. Kiedy skończył budowę naszego domu w Perth, założył własną firmę budowlano-tynkarską i od razu odniósł duży sukces.

 Nasza pierwsza córka Irena urodziła się w 1952 roku, potem w 1955 roku mieliśmy Lucynę. Nasz syn Staś pojawił się w 1958 roku, a w końcu Jaś w 1961 roku. Zostałam sekretarka naszej firmy „J&M Siejka z Continental Builders” i zawsze byłam zajęta. Jan zbudował wiele domów, a wraz z rozwojem firmy, projekty też się rozrastały. Mąż następnie m.in. zbudował gmach Sądu Magistratu w Launceston, Liceum Queechy, Szpital św. Wincentego, wysoką dzwonnicę na szczycie Kościoła Apostołów na Margaret Street i Klasztor Karmelitów na wagórzu West Launceston. To był duży projekt, ponieważ trzeba było usunąć setki ton skał. Byłam po trochu wszystkim – aż stało się dla mnie to zbyt duże i  mąż musiał zatrudnić nowych pracowników biurowych aby nadążyć z wszystkim projektami.

 Nasze dzieci rozwijały się w edukacji w katolickiej szkole i byliśmy z nich bardzo dumni. Byłam zawsze aktywnym członkiem licznych komitetów szkolnych. M.in. również członkiem komitetu Krajowej Rady Kobiet, a Jan aktywnym członkiem Launceston Lions Club. Przez 25 lat Jan i ja byliśmy wolontariuszami w Cosgrove Park i dostarczaliśmy posiłki na kółkach starszym mieszkańcom. Oboje chcieliśmy odwdzięczać się społeczności, która dała nam obojgu tak wiele.

 Zostaliśmy odznaczeni Orderem Australii, co było dla nas bardzo dumnym momentem. Jan otrzymał go w 1988 r., a ja w 1993 r., za naszą pracę społeczną. Wielki zaszczyt dla dwojga polskich emigrantów, którzy przyjechali tu z niczym.

 Nasze dzieci to dobrzy ludzie. Irena jest na emeryturze i mieszka w Hobart. Lucyna mieszka z rodziną w Melbourne. Nasz pierworodny syn Staś był lekarzem i neurologiem. Był także zapalonym kolarzem i wraz z przyjaciółmi rozpoczął pierwszy duży wyścig kolarski wokół Launceston. W czasie urlopu pojechał na narty do Nowej Zelandii miał wtedy 50 lat. I właśnie tam zmarł. To był tragiczny wypadek. On jeszcze żył, kiedy ratownicy medyczni przylecieli helikopterem na górę Powiedział im jeszcze, jako lekarz, które kręgi zostały złamane, a potem zakończył życie. Staś był bardzo lubianym i cenionym lekarzem.

 Wciąż i co roku utrzymają jego pamięć mieszkańcy Tasmanii i Launceston kontynuując zapoczątkowany i zorganizowany przez Stasia wyścig kolarski w listopadzie zwanym „Stan Siejka Launceston Cycling Classic” w którym biorą też udział asy wyscigów międzynarodowych – jednym z nich jest kolarz Richie Porte z Tasmanii jeden z najlepszych Australijczykow m.in. w Tour the France, któremu Stasiu – młodziutkiemu chłopcu zakupił pierwszy rower. Śmierć Stasia naszego syna to wielka strata dla nas i jego rodziny oraz dla mieszkańców Launceston i Tasmanii.

Jasio – nasz najmłodszy syn ukończył inżynierię lądową tutaj na Tasmanii i prowadził własną odnoszącą sukcesy firmę budowlaną i mieszka w Launceston. Mamy dwanaścioro pięknych wnuków i ośmioro małych prawnuczków. Jasio jest naszym jedynym dzieckiem, które tu mieszka w Launceston. Syn Jaś i jego żona Angela są dla mnie bardzo dobrzy.

Jan i ja przyjaźniliśmy się ze św. Papieżem Janem Pawłem II-Wielkim Polakiem i znaliśmy go od czasów kiedy był kardynałem. Wiele razy jedliśmy z nim kolację, kiedy odwiedzaliśmy Watykan. Pomogliśmy sfinansować budynek w Rzymie zwany Domem Polskim dla Fundacji Papieża Jana Pawła, do którego przyjeżdżali Polacy z całego świata odwiedzając Watykan.

U Janka zdiagnozowano raka płuc i międzybłoniaka, a lekarz dał mu 12 miesięcy życia. Ale zaledwie pięć miesięcy później zmarł mój kochany mąż. Bardzo tęsknię za Janem. Był moim sercem. Nie jestem osobą, która głosi kazania, ale chciałabym powiedzieć, że jeśli ciężko pracujesz i masz miłość do wszystkich ludzi i odwzajemniasz dobrem swoją społeczność, będziesz szczęśliwy w życiu. Wierzę w moją katolicką wiarę, która pomogła mi osobiście, a Jan i ja we dwoje – mieliśmy dobre małżeństwo, ponieważ zawsze pracowaliśmy razem, wspieraliśmy się nawzajem, a jeśli mieliśmy jakiś problem –  tak jak wszyscy ludzie mają – rozmawialiśmy o tym razem, nie mając żadnych tajemnic. To prosta rada, ale zadziałała dla nas.

 Launceston to urocze miejsce w porównaniu do lat 50-tych i na szczęście w latach 60-tych i 70-tych zaczęło ożywać, ponieważ wielu migrantów przybyło i otworzyło fajne restauracje, usługi, firmy i przyniosło tu swoje różne kultury. I wierzę, że to jest dobre, tętniące życiem miasto. Które teraz mamy”.

^^^

Tasmański Examiner tak wspominał Janka w dzień po Jego śmierci:

“(…) JAN Siejka will be remembered for many things, not least his long connection to numerous community organisations and the building industry in Northern Tasmania. (…)

Mr Siejka was well respected within the community and sat on the Tasmanian Advisory Council on Multicultural and Ethnic Affairs, the Master Builders Association and federally, the Department of Employment and Education, ASIC and National Investment Committee advisory committees.

The couple were foundation members and major donors of the John Paul II Foundation, which raised more than $4 million to build a Polish Pilgrims Hostel in Rome.

This allowed the couple to have a personal relationship with Saint John Paul II, who they had previously hosted in Launceston as Cardinal Wojtyala in 1973.

Mr Siejka was awarded the City of Launceston Citizen of the Year in 1994” (…)

^^^

Po Ś+P Janku, pozostało mi wiele pamiątek w sercu. Kiedy odwiedzam Mirkę wspominamy Go obydwoje.

Janek był moim nauczycielem. Uczył mnie jak żyć uczciwie na emigracji.

Janek był wieloletnim prezesem Związku Polaków na Północnej Tasmanii. Z dumą wspominam ten okres czasu, kiedy to miałem ten zaszczyt być wiceprezesem. Byłem też w tym czasie kierownikiem Polskiej Szkoły Sobotniej im. Marii Konopnickiej, założyliśmy Mały Teatrzyk Dziecka Polskiego. Redagowałem „Komunikat Informacyjny”. Praca dla naszej społeczności przy boku Janka sprawiała mi przyjemność i satysfakcję! Niestety wszystko zaczęło się chylić ku upadkowi, kiedy „ojcowie wielokulturowości” – polonijnii socjolodzy – i „różni działacze” rozpoczęli „akcję pełnej asymilizacji”.  Poeci, pisarze i wieczni mówcy chcieli tworzyć bliżej nie określone „lobby”, a przyszły prezes Rady Naczelnej PA już w 1997 roku zawołał bezmyślnie na „Sympozjum w Adelajdzie”  – „Upodobniajmy się”! I to chwyciło! Z lobby pozostało tylko „…BY” (nie tylko na Północnej Tasmanii). Najbardziej mi przykro, kiedy  przejeżdżam obok byłego – bo sprzedanego Domu Polskiego – który jest już „Domem Biznesu Wszelakiego”!

Nie martw już o to Janku, tam w Niebiosach! Zrobiłeś tak wiele! Odpoczywaj w pokoju! Cześć TWOJEJ PAMIĘCI!

Fot. (z prawej) Akademia z okazji 3-Maja! Przemawia premier Tasmanii Ray Groom, obok  z lewej Antoni, z prawej Janek.

I z wizytą u Siejków na Gold Coast: z lewej Mirka, niżej podpisany i Jolanta przyjaciółka Mirki, a także współpracownik NP i naszepismo.pl

Wspomnienia Mirki były też publikowane ( w j. angielskim) pt. „Mary”/ Humans of Launceston” / Tasmania/ Australia/. Będą też opublikowane w mojej książce pt. „W dole globusa. Ludzie wierni Polsce”.

Antoni J. Jasiński

Pisane 24.06. 2021. /w Dniu Imienin Jana/

##############################################

Śledź i polub nas:
8 komentarzy

Dodaj Komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *