Motto: Człowiek zakochany, straciwszy głowę popełnia różne nieprzemyślane rzeczy, których się potem wcale nie wstydzi…

Powyżej: Miasto, którego już nie ma…foto: EUGENIUSZ HANEMAN

Wspomnienia o generale  Tadeuszu Bór-Komorowskim

Autor: Tadeusz Machalski

Bór-Komorowski w mundurze pułkownika WP/ 1935 rok

Powstanie Warszawskie było heroicznym zrywem, nie oglądającym się na nic i na nikogo, było przerażliwym krzykiem rozpaczy rozdzierającym złowrogą ciszę amerykańsko-brytyjsko-sowieckiej zmowy, protestem przeciwko oddaniu nas pod władzę komunistów, buntem przeciwko pogwałceniu wolności, zrywem dumy narodowej, chcącej pokazać światu, że w Warszawie my jesteśmy gospodarzami, a nie trójka jałtańska.

Nazwisko gen. TADEUSZA BÓR-KOMOROWSKIEGO jest nierozerwalnie związane z powstaniem warszawskim i wraz z nim przeszło do historii. Gen Bór-Komorowski należał do wymierającej kasty ludzi, dla których sprawa narodowa stała zawsze na pierwszym miejscu, którzy poświęcili się bez reszty dla dobra ogółu, nie dbając o własny interes i rozgłos, gardząc wszelką propagandą i teatralnymi gestami. Takich ludzi jest coraz mniej. 

W czasie kampanii 1920 r. gen. BÓR Komorowski brał udział w bitwie pod Komarowem, na czele 12 . ułanów. W chwil wybuchu drugiej wojny światowej był komendantem Centrum Wyszkolenia Kawalerii w Grudziądzu i mógł spokojnie, z zachowaniem całej godności, ewakuować się wraz ze szkołą w głąb kraju, na głębokie tyły. Wolał jednak zorganizować własny oddział kawalerii, z którym brał udział w kampanii wrześniwej. Po zakończeniu działań zdołał uniknąć niewoli sowieckiej, i pozostać na wolności w KRAJU gdzie niebawem zaczął organizować opór podziemny przeciwko okupantowi.

 Z czasem został zastępcą dowódcy Armii Krajowej, gen. Grot-Roweckiego, a po jego aresztowaniu i straceniu przez Niemców, sam stanął na czele Armii Krajowej, podejmując walkę w najcięższych, żeby nie powiedzieć wprost beznadziejnych warunkach, raczej dla ratowania honoru, niż w nadziei zwycięstwa.

Sytuacja poprawiła się dopiero z chwilą podpisania umowy Sikorski-Majski co umożliwiło nawiązanie odrobinę lepszych stosunków z Rosją. Odtąd mieliśmy już tylko jednego wroga Niemców. „Wydawało się  – pisze  gen. Bór Komorowski  w swoich pamiętnikach – że stosunki z naszym sąsiadem wschodnim wróciły do stanu przedwojennego. Nienawiść do Niemców było wówczas silniejsza aniżeli pamięć krzywd wyrządzonych nam przez Rosję”.

 Nigdy dotąd w toku dziejów nie było chwili bardziej sprzyjającej  pogrzebania uraz odwiecznego zatargu dziejowego  i rozpoczęcia przujaznych stosunków między Polską a Rosją. ”Współpraca ta jednak urwała się bardzo szybko, kiedy generał Anders wyprowadził wojsko polskie z Rosji.

 Po katastrofie gibraltarskiej i tragicznej śmierci gen. Sikorskiego, sytuacja na odcinku Armii Krajowej uległa znacznemu pogorszeniu. Na skutek braku jasnych i zdecydowanych rozkazów, obraz zaciemniał się i niewiadomo już było czy nadciągający od wschodu oddziały Czerwonej Armii należy przyjmować jako sprzymierzeńców, czy wrogów? Coraz wyraźniej zaczęły krystalizować się dwa ośrodki: jeden na zachodzie i drugi na wschodzie. Z czasem musiała nastąpic chwila, w której trzeba było się zdecydować czy pozostać w antyrosyjskiej Polsce czasów piłsudczyzny, cz też przejść do nowej antyniemieckiej Polski, która zaczęła wykluwać się pod wpływem Rosji sowieckiej. 

Generał Bór-Komorowski, co należy z całym naciskiem podkreślić, nie był przez nasze władze w Londynie poinformowany o prawdziwym położeniu. Nic nie wiedział o tym, że że Churchill i Roosevelt WYRZEKLI SIĘ NAS i sprawę Polski i jej przyszłe losy złożyli całkowicie w ręce Stalina.

Wiedział tylko, że Prezydent Raczkiewicz nie przeniósł się do Lublina, by objąć władzę kraju , lecz pozostał nadal w Londynie, u boku Anglii i Ameryki i że gen. Anders nie został pociągnięty odpowiedzialności za wyprowadzenie wojska z Rosji, miał więc prawo sądzić, że wszystko było w porządku. Skoro prezydent RP nie uznawał lubelskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego i uważał współpracę z nim za niemożliwą , to gen. Bór-Komorowski ze swej strony uważał, że również tego czynić nie może. Jakaś RACJA STANU musiała bowiem przecież istnieć, i nie jego rzeczą było sprawy te rozstrzygać.

Liczył więc na pomoc i wsparcie Anglii, liczył na to, że im większy będzie wysiłek i wkład Armii Krajowej, tym większe będzie poparcie, które udzieli nam Anglia i Ameryka w obronie naszych interesów przed zaborczością Stalina. Nie znając rzeczywistego stanu rzeczy, nie widział innej możliwości. Generał Bór-Komorowski pozostał więc w obozie londyńskim. Odmawiając podporządkowaia się dowództwu sowieckiemu i podjęcia współpracy z gen. Berlingiem.

 Skoro Niemcy zaczęli gorączkowo ewakuować Warszawę, a błyskawicznie rozwijające się wypadki wymagały szybkiej decyzji, gen. Bór – Komorowski zwrócił się w obecności Delegata Rządu, do Głównej Komisji Zjednoczenia Narodowego z zapytaniem, czy wkroczenie wojsk sowieckich do Warszawy ma być poprzedzone opanowaniem stolicy przez Armię Krajową, na co otrzymał nie tylko jednogłośną odpowiedź, że – TAK, ale ponadto spotkał się z życzeniem, by między opanowaniem przez nas miasta, a pojawieniem się wojsk sowieckich, było co najmniej 12 godzin czasu na objęcie przez administrację cywilną jej funkcji i wystąpienie w roli gospodarzy, przyjmujących wkraczające wojska sowieckie. To stanowisko przedstawicieli Rady Narodowej miało dla gen. Bór-Komorowskiego rozstrzygające znaczenie. O wybuchu powstania więc zadecydowały władze cywilne, a nie wojsko. Pod tym względem odpowiedzialność za wybuch powstania jest jasna.

To nie gen. Bór-Komorowski, głodny sukcesów i sławy je sprowokował, tyle tylko, że się decyzji Rady Narodowej nie sprzeciwił. Ale despotą gen. Bór-Komorowski nigdy nie był i nie chciał zdecydować się na prowadzenie samodzielnej polityki, wbrew Londynowi, któremu pozostał wierny. W rozmowie ze mną gen. Bór-Komornicki powiedział swego czasu, że do ostatniej chwili wierzył w pomoc ZACHODU i pewny był tego, że władze w Londynie, skoro upoważniły go do wywołania powstania w momencie przez niego wybranym już przedtem musiały tak wszystko z Anglikami uzgodnić, by w razie potrzeby pomoc mogła być natychmiast udzielona.

 Na moje pytanie, czy byłby się zdecydował na powstanie gdyby wiedział, że pomocy nie otrzyma, odpowiedział, że dziś odpowiedź byłaby łatwa, ale chcąc być uczciwym, może tylko powiedzieć, że co najmniej dwa razy by się zastanowił przed wydaniem rozkazu, a na moje pytanie czy wydałby taki rozkaz, gdyby otrzymał od gen. Sosnkowskiego zdecydowany rozkaz zabraniający powstania, odpowiedział bez namysłu, po żołniersku, że oczywiście rozkazu by wtedy nie wydał, ale sęk w tym, że takiego rozkazu nigdy nie otrzymał, a odwrotnie z Kondynu przyszła zachęta.

 Gdyby w konsekwencji zmienionej sytuacji wiedząc, że Zachód nas się WYPARŁ, gen. Bór-Komorowski szukając osobistych korzyści jak to inni uczynili, podjął na własną rękę współpracę z Berlingiem i podporządkował się dowództwu sowieckiemu, to niezawodnie uratowałby Armię Krajową i Warszawę przed zagładą. Ale gen. Bór-Komorowskiemu obca była wszelka samowola. Był zdyscyplinowanym żołnierzem i takim pozostał, choć dobrze na tym nie wyszedł, bo zamiast zdobywać Berlin wykrwawił się bezowocnie w powstaniu warszawskim. Pozostał posłusznym swemu prezydentowi, rządowi, naczelnemu wodzowi i wolał zginąć na powierzonej mu placówce, niż zejść z niej dobrowolnie, jak to inni, w innych okliczności uczynili.

Powstanie warszawskie nie było wynikiem chłodnej kalkulacji strat i zysków, ale nie było też BEZSENSOWNYM upustem krwi i nieszczęściem które ściągnęło na nas cały bezmiar cierpień, doprowadzających do wyniszczenia naszej młodzieży i ruiny stolicy. Człowiek zakochany, straciwszy głowę, popełnia różne nieprzemyślane  rzeczy, których się potem wcale nie wstydzi, a myśmy byli zakochani w Warszawie i naszej wolności i to wiele tłumaczy. 

Tak, dumni jesteśmy z tego, że jako pierwsi na świecie odważyliśmy się stawić czoło Hitlerowi, tak samo dumni jesteśmy z tego, że nie ugięliśmy się tchóżliwie przed uchwałami powziętymi bez naszego udziału, ponad naszymi głowami. Choć sytuacja była beznadziejna, nie chcieliśmy zejść ze sceny bez protestu, obojętnie czy miało to jakiś sens czy nie.

Tadeusz Machalski

Autor: Tadeusz F. Machalski; ur. 1 X 1893 w Wiedniu zm. 4 II 1983 w Londynie,  przez władze RP na uchodźstwie awansowany na stopień generała brygady. Historyk wojskowości, wykładowca, dyplomata i minister w Rządzie Rzeczypospolitej Polskiej na uchodźstwie.

^^^

– Rodzice na emigracji w Anglii aby zapewnić nam utrzymanie musieli wykonywać różne zawody. Mama szyła firanki, a Tata po godzinach urzędowania (był wodzem naczelnym i Premierem RP na uchodźstwie) pomagał mamie zawieszać te firanki u klientów. Pewnego razu wieszał firanki u jakiejś księżnej, do której kilka dni później był zaproszony na uroczyste przyjęcie. Gdy spytali Ojca czy nie był zażenowany taką sytuacją, odpowiedział – ja nie, może ona była?

Cytat pochodzi z artykułu Michała Kani opublikowanym w magazynie Misja 52/ Generał „Bór” Historia wielkiej miłości – opowieść pana Adama Komorowskiego o tym, jaki był jego ojciec, generał Tadeusz Komorowski.

Opracował i ilustracje dodał ADMIN / Źródło: „Z nurtem życia” .

###########################

Śledź i polub nas:

Dodaj Komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *