W okowach Tajgi
|Autor: Ewa Michałowska -Walkiewicz
Na nieludzkiej ziemi
Był rok 1914. Mój ojciec był ułanem w I Pułku Szwoleżerów Jazłowieckich. Pułkiem tym dowodził Bolesław Wieniawa –Długoszowski. Ojciec od lat uczył nas dzieci, ogromnego patriotyzmu i wyjątkowej miłości do tego skrawka polskiej ziemi, na którym los pozwolił nam żyć.
Pole wołyńskie
Za wyjątkowe zasługi podczas I wojny światowej, ojciec dostał pole na Wołyniu, gdzie osiadł wraz z całą rodziną. Gdy już tam zagospodarowaliśmy się mojego ojca wezwano do Warszawy celem odznaczenia go Krzyżem Walecznych za zasługi wojenne.
Rok 1939
Gdy wybuchła II wojna światowa, Rosjanie wiedzący o życiu każdego żołnierza zawodowego II RP, a tym samym i naszego ojca, pewnego wrześniowego dnia wpadli do nas z okrutnym wrzaskiem. Kazali całej rodzinie szybko się ubierać. W pośpiechu mama wzięła tylko parę złotych, każdemu dziecku po sweterku i nic do jedzenia. W biegu ojciec spytał żołnierzy rosyjskich, co się stało, że w tak bestialski sposób nas traktują, oni odpowiedzieli; „bo się tobie chciało udawać przyjaciela z Piłsudskim.” Podczas naszego ubierania się, skutecznie Rosjanie przeszukiwali mieszkanie. Znaleźli zdjęcia ojca z marszałkiem, które rzucili mu bezczelnie w twarz.
Droga w nieznane
Zapędzili nas do jakiejś małej miejscowości, z której pociągiem pojechaliśmy w nieznane. Podróż trwała dosyć długo, zatrzymaliśmy się dopiero pod granicą rosyjską, gdzie zjedliśmy jakąś mleczną papkę. Bułczyna rozmoczona w mleku po dwóch dniach niejedzenia smakowała jak rarytas nie z tej ziemi. Tam wsiedliśmy do wozów zaprzężonych w konie i dojechaliśmy do jakiejś mieściny, w której przesiedliśmy się na sanie. Sanie sunęły gdzieś przed siebie, a my mieliśmy już tej podróży dosyć. Zimno nam było niesłychanie, a głód też robił swoje. W połowie drogi dopiero dowiedzieliśmy się, że jedziemy do Archangielska.
Było coraz bardziej zimno
Było coraz zimniej, kostniały nam ręce i nogi, a przeziębiony kark odmawiał nam posłuszeństwa tak, że nie mogliśmy wykonać najmniejszego ruchu. Mróz był 45 stopniowy. Jechaliśmy w saniach okryci tylko derami końskimi, tak, że ta pseudo przygoda zebrała swoje żniwo. Wiele osób po prostu zamarzło podczas drogi. Nareszcie dotarliśmy na miejsce. Gdy weszliśmy do środka, mama stanęła w progu, ale żal jej rozrywał nam serce. Siedzieliśmy na byle jakich taboretach w zimnej izbie, w której był tylko jeden stół, dwa łóżka oraz piec nazwany kozą, w którym paliło się drzewem. Chata, w której mieszkaliśmy wykonana była z bali drewnianych, a szczeliny między nimi utkane były mchem z niesamowitą ilością robactwa. W chacinie tej mieszkało nas z innymi zesłańcami 11 osób. Udręka spowodowana niesłychanym zimnem, niepewność jutra, strach i robaki, odbierały resztę chęci do życia. Pluskwy spadały nam do talerzy, oblepieni byliśmy nimi, gdy rano wstawaliśmy z łóżek. Brak należytej higieny, czystej wody i smród przepoconych ciał, tworzyły atmosferę nie do zniesienia. Nie przypominam sobie dnia, żeby ktoś nie płakał lub lamentował nad złym losem.
Praca
Ciężka praca, którą kazano nam wykonywać, przytłaczała nas niesłychanie .Rodzice chodzili po 6 km w 50 stopniowy mróz do pracy przy wyrębie lasu. A ja, choć nie miałam o tym pojęcia wraz z koleżanką i siostrą musiałyśmy ugotować im obiad. Chleb dostawaliśmy po 200 gram dziennie, a kto pracował przy „zrywce drzewa” dostawał 5 gram więcej. Jedzenia było nam ciągle mało, często wymienialiśmy nasze ubrania na żywność. Ale ile mieliśmy w końcu tych ubrań? A zupiny, które gotowałyśmy najczęściej były z samych ziemniaków, lub buraków. Proza tamtego życia, wciągnęła nas w śmiertelny marazm. Twarze nasze były zszarzałe, poważne , z dobrze wyrytą nienawiścią i nieszczęściem. Mnóstwo było z nami zesłanych Rosjan, którzy z nami rozmawiając, przy okazji uczyli nas ich języka. Myśleliśmy, że ta nasza katorga potrwa najwyżej do wiosny, ale z jej nastaniem rozczarowaliśmy się.
Wiosna
Gdy nastała wiosna, nic nie wskazywało na to, że opuścimy to przeklęte miejsce. A mianowicie, nasi oprawcy kazali nam zbierać mech by sobie utkać domy na zimę. Ta wieść odebrała nam wszelką nadzieję. Wiedzieliśmy już, że i tę zimę musimy tu przewegetować. Ale ogólnie rzecz biorąc, z nastaniem wiosny nasze warunki bytowania trochę się poprawiły, ponieważ chodziliśmy do lasu i zbieraliśmy jagody i borówki, które reperowały nasze braki w wyżywieniu. Ale z drugiej strony, napotkała nas inna plaga. A mianowicie, z nastaniem wiosny było niesamowicie dużo komarów, much i innych insektów, które skutecznie „uprzyjemniały nam życie”.
Trzy godziny dłużej
Pewnego dnia nastąpiło nasze totalne załamanie, gdy nam Rosjanie kazali pracować o trzy godziny dłużej, przy tych samych racjach żywnościowych.
Już wtedy wiedzieliśmy, że i na zimę stąd nie wyjedziemy, bo jak z tego wynika pracy jest mnóstwo i ktoś ją musi wykonać. Matka i tym razem wpadła w wielką rozpacz. Stan nasz psychiczny się pogorszył, gdy zaczęły nas dziesiątkować przeróżne choroby. Szalał wśród nas szkorbut, kurza ślepota, anemia, malaria i zatrucia pokarmowe. Pewnego razu, gdy ojciec poszedł do ścinki drzewa, upadł i złamał sobie nogę. Przez kilka tygodni, nie chodził do pracy, a my dzieci opiekując się nim umilaliśmy sobie czas rozmową z nim, który jak tylko mógł podtrzymywał nas na duchu.
Amnestia
Tak nastał rok 1947, pewnego razu do nas wpadli żołdacy i wygnali nas przed dom. Tam czekaliśmy na transport, który zabrał nas znów saniami na stację kolejową. Rosjanie powiedzieli nam, że jedziemy do innej miejscowości, ale to była nieprawda, bo po paru tygodniach dojechaliśmy do Polski. Jakaż była rozpacz młodych matek, które wysiadły już w Polsce i poczęły rozpaczać po stracie dzieci, które podróżowały chore na ospę i nie przeżyły tej drogi. Ja na tę chorobę zachorowałam również, ale dzięki Bogu, przeżyłam ją szczęśliwie.
Opowiadała Jadwiga Cieślik- Skutrak
Autr opracowania: Ewa Michałowska -Walkiewicz
Dziękujemy! Ilustracje dodał Admin np.pl
################################
Pani Jadwigo,
Dziękujemy, że podzieliła się Pani tymi strasznymi wspomnieniami. Polacy muszą pamiętać o tym. Rosjanie celowo późno informowali Polaków o podpisanej umowie, aby jeszcze dłużej ich trzymać w tych nieludzkich warunkach. Wyniszczająca praca za darmo. Po prostu obozy koncentracyjne. Moi oboje rodzice byli też zesłani na Syberię.
Lidia
Pani Lidio, ja też jestem wdzięczna Auorce Pani Ewie za ten artykuł o Tajdze. Jestem wnuczką moich Dziadków, którzy wydobyli się z piekła Wołynia i z lodowatej syberyjskiej Tajgi
„Nie o zemstę, lecz o pamięć i prawdę wołają ofiary” – to przesłanie, które znalazło się na obelisku poświęconym pamięci ofiar Rzezi Wołyńskiej, Katynia czy zesłanym na Sybir. Uroczyste odsłonięcie odbyło się 10.07 na Skwerze Wołyńskim (u zbiegu ulicy Wolności z al. Wojska Polskiego) w Jeleniej Górze. Surowo osądzamy zbrodnię, nawet jeśli została popełniona kilkadziesiąt lat temu. Tej oceny nic nie zmieni i nic jej nie zatrze. Nie ma bowiem usprawiedliwienia dla ludobójstwa. Pamięć ofiar będziemy nieść w naszych umysłach i sercach. Wołynia i nacjonalistycznych zbrodni nie zapomnimy” – mówił burmistrz miasta.
I ja wołam: Nie zabijajcie nam dzisiaj pamięci.
Barbara Kopeć