Walka z cudem… w październiku

AUTOR OPRACOWANIA FILIP STAWARZ

Ponad pół wieku później nadal mało wiemy o tamtych wydarzeniach

1959

Według relacji świadków doszło do ukazania się w godzinach wieczornych Matki Bożej Muranowskiej Współczującej Miłosiernej, której świetlista postać pojawiła się na tle pozłacanej kuli znajdującej się u podstawy krzyża wieńczącego dach świątyni. Matka Boska ukazywała się po raz pierwszy w środę 7 października, nie ukazała się dnia następnego, po czym ukazywała się przez kolejne 20 dni, ściągając ok. 35 tysięcy wiernych z całej okolicy oraz zastępy funkcjonariuszy milicji, którzy kierowali ruchem.

Proboszcz parafii poinformował o całym zdarzeniu kurię metropolitarną, która wydała specjalny komunikat stwierdzający, iż domniemany cud jest zjawiskiem naturalnym. Manifestacje religijne w centrum stolicy nie były ówczesnej władzy na rękę, tym bardziej że przybierały charakter polityczny oraz antysocjalistyczny – jak odnotowali tajniacy, rozmodlony tłum śpiewał m.in. pieśń religijną, w której padały słowa: „My chcemy Boga w książce, w szkole…”

Cud, który był i którego nie było | naTemat.pl

Służba Bezpieczeństwa dostrzegła też, że pod kościół zaczęły podjeżdżać limuzyny z numerami dyplomatycznymi, które przysyłali ambasadorzy państw zachodnich, aby zweryfikować plotki o manifestacji religijnej w centrum stolicy socjalistycznego w końcu kraju. Pod kościołem widziano m.in. samochody z ambasad USA i Izraela…

Dla władz komunistycznych nieprzyjemne musiało być to, że cud wydarzył się w kościele na Nowolipkach, jednej z bardziej rozpoznawalnych wówczas stołecznych świątyń.

 

Kościół na Nowolipkach. Miejsce, w którym widziano cudy

Na słynnym zdjęciu, które obiegło świat, widać było samotny kościół z wieżą wystający z morza ruin getta. Jeszcze w latach 50. legenda cudownie ocalałej z wojennej pożogi świątyni podsycała wiarę w jej nadprzyrodzone właściwości. W końcu władze zdecydowały się na pomalowanie zwieńczenia, ale robotnicy, którzy wdrapali się na wieżę, fatalnie dobrali farbę i już następnego dnia spłukał ją deszcz. Wydarzenie to umocniło wiarę w nadprzyrodzoną moc, która czuwa nad kościołem i torpeduje działania bezpieki.

Powtórne malowanie dało spodziewany przez władze efekt, ale tłum udało się rozproszyć dopiero dzięki aresztowaniom! Tajniacy i milicjanci zamknęli w sumie 766 osób, z czego 375 przyjechało z innych rejonów kraju.  Wśród nich było wielu duchownych.    

 1970 

29 października 1970 r. o godz. 19.30 do Komendy Stołecznej zadzwonił podpułkownik Wojska Polskiego i opowiedział dyżurnemu, że naprzeciwko jego kamienicy przy ul. Nowolipki 23 na warszawskim Muranowie, pod kościołem św. Augustyna, zebrały się kobiety i wpatrują się w odbicia świateł ulicznych w wieży kościoła. Zarządzona przez Wydział III (zwalczanie opozycji) i Wydział IV (zwalczanie Kościoła) Służby Bezpieczeństwa operacja „Wieża” okazała się skuteczna i do powtórki wydarzeń z lat 50. nie doszło, choć i tym razem walce z cudem towarzyszyły nieprzewidziane kłopoty.

 11 lat po wydarzeniach 1959 r. tłum na Nowolipkach nie był aż tak wielki, milicjanci dysponowali już bowiem podręcznikiem ze szczegółową instrukcją, jak walczyć ze „zjawiskami nadprzyrodzonymi”. Publikacja nosiła tytuł „Niektóre problemy pracy polityczno-operacyjnej związanej z występowaniem rzekomych cudów” i została wydana (tylko do użytku wewnętrznego) przez Departament Kadr i Szkolenia MSW w 1966 r.

      O godz. 22.30 do drzwi księdza Mieczysława Jabłonki, proboszcza parafii św. Augustyna, zapukał ppłk Jerzy Kwil, naczelnik Wydziału IV Komendy Stołecznej. W tym samym czasie milicjanci przywieźli do komendy inżyniera z firmy Mostostal, który miał powiedzieć, jaką farbą należy pomalować zwieńczenie wieży kościelnej – kolor i rodzaj mogły się okazać kluczowe do utrzymania spokoju w Warszawie.    

   31 października ekipa mająca zamalować zwieńczenie wieży była gotowa do wykonania zadania. W trakcie pracy okazało się, że kosz, w którym miał pracować malarz, ma nieodpowiednie uchwyty. Dopiero 3 listopada o godz. 6 rano robotnicy pojawili się na dachu 70-metrowej wieży, gdzie po farbie z 1959 r. nie było już śladu.   

  Malowanie zwieńczenia wieży zakończono po ponad 6 i pół godziny pracy. Tak jak 11 lat wcześniej, deszcz zmył świeżą farbę (choć nałożono dwie warstwy). W komendzie od razu zapadła decyzja o powtórnym malowaniu. Tym razem zwieńczenie miało być pociągnięte odporną na deszcz i słotę farbą okrętową z domieszką… trocin.

       Podczas drugiego malowania malarz pracujący w koszu na wysokości 70 m igrał ze śmiercią – cały czas lał deszcz, zwieńczenie było mokre, a silny wiatr odrywał farbę od pędzla, uniemożliwiając jej nakładanie. Milicja nie przerwała operacji, a decydenci uznali, że jeśli malarz nie daje rady pędzlem, to ma nakładać farbę…  rękami!       

Członkowie sztabu obserwowali to wszystko przez lunetę z Komendy Stołecznej w pałacu Mostowskich i przez radio instruowali robotników, gdzie mają nałożyć grubszą warstwę farby i gdzie jeszcze widać niedoróbki. Na koniec dowódca akcji nakazał pomalować kołnierz i wieżyczkę na szczycie zwieńczenia, a w ostatniej chwili dostrzegł przez lunetę plamę, lecz zziębnięty malarz wytłumaczył, że to tylko załamanie blachy.  

W zakończeniu raportu z przebiegu operacji napisano, że klucz do wieży milicja oddała proboszczowi kościoła św. Augustyna, ale drugi, dorobiony, pozostał do… dyspozycji Wydziału IV. Ostatecznie farbę usunięto w 1995.

Źródła: Maria Patynowska „Jak PRL zgasił cud maryjny”/Witold Dąbrowski „Cud na Nowolipkach. Objawienie w kościele św. Augustyna w 1959 roku w Warszawie”, Warszawa 2012/ Obrazek wprowadzajcy: Tablica upamiętniająca tzw. cud na Nowolipkach wmurowana z okazji 50-lecia wydarzenia w nawie bocznej kościoła św. Augustyna

^ Zdjęcie: Widok na Muranów i kościół św. Augustyna przy ul. Nowolipie w Warszawie, fot. kadr z filmu „Cud na Nowolipiu”, reż. Michał Góral.

#######################################

Śledź i polub nas:

Dodaj Komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *