Więzienne wigilie Prymasa Wyszyńskiego

Autor: Paweł Pawlaczyk

W polskiej religijności i tradycji wigilia zajmuje wyjątkowe miejsce. Polacy zawsze i wszędzie, nawet w więzieniu czy na zesłaniu, gromadzili się i gromadzą, aby wspólnie świętować narodziny Zbawiciela Świata. W biografii Sługi Bożego Stefana kard. Wyszyńskiego, Prymasa Polski, były wigilie okupacyjne i te celebrowane w rodzinnym domu, jednak najbardziej niezwykłe były trzy spędzone...

W biografii Sługi Bożego Stefana kard. Wyszyńskiego, Prymasa Polski, były wigilie okupacyjne i te celebrowane w rodzinnym domu, jednak najbardziej niezwykłe były trzy spędzone w komunistycznym więzieniu, po aresztowaniu w nocy z 25 na 26 września 1953 roku.

Stoczek Warmiński

Pierwszą więzienną wigilię spędził prymas Wyszyński w Stoczku Warmińskim, do którego został przywieziony 12 października 1953 r. z klasztoru w Rywałdzie Szlacheckim – swojego pierwszego więzienia. Ten wyjątkowy wieczór spędził w towarzystwie więźniów: ks. Stanisława Skorodeckiego oraz siostry Marii Leonii Graczyk ze Zgromadzenia Sióstr Rodziny Maryi. Zamieniony na więzienie pusty klasztor, w którym przeżywano wigilię, był naszpikowany aparaturą podsłuchową. Według relacji ppłka Józefa Światły z MBP, drzwi połączono z systemem alarmowym, a na podłodze i w połowie wysokości ścian zainstalowano mikrofony podsłuchowe, aby śledzić każdy krok i słyszeć nawet szept uwięzionego Prymasa.
Warunki bytowe były tragiczne. Grube na 1,5 m. mury wionęły chłodem, system grzewczy nie działał, na ścianach cieknąca woda zamieniała się często w skorupę lodu. W łazience zardzewiała wanna nie nadawała się do użytku, a z kranu ciekła lodowata woda. Prymas, wspominając zimę, zapisał 9 kwietnia 1954 r.: „Nóg nie mogłem rozgrzać nawet w ciągu nocy. Ręce mi popuchły. Podobnie oczy mi zapuchły. Odczuwałem wielki ból w okolicy nerek i całej jamie brzusznej. Każdego dnia przechodziłem bóle głowy”.
A jednak w tym zimnym klasztorze otoczonym przez dziesiątki funkcjonariuszy UB miał się tej nocy narodzić Chrystus. Gorączkowe przygotowania do uroczystej, choć ubogiej, wieczerzy trwały od rana. Do południa, gdy prymas Wyszyński zgodnie z ustalonym przez siebie rozkładem dnia pracował przy stole, ks. Skorodecki przygotował żłóbek w prowizorycznej kaplicy. Martwił się jednak, bo brakowało figurki dzieciątka. I oto, o godz. dwunastej, pojawił się komendant i przyniósł paczkę od Marii Okońskiej, zawierającą żłóbek. Szczęśliwy Prymas zanotował: „Miałem dziwne przeczucie, że Dzieciątko Boże trafi do nas jakąś drogą. Trafiło! I radość, i wdzięczność za tę delikatną pociechę”. Wieczorem o godzinie dziewiętnastej cała trójka zasiadła do skromnej wieczerzy wigilijnej. Były życzenia i świadomość, że rodzi się Zbawiciel Świata, i ani chłód, ani obecność strażników nie mogły przyćmić radości i nadziei.

Prudnik Śląski

Kolejną więzienną wigilię spędził Prymas Wyszyński w opustoszałym klasztorze oo. Franciszkanów k. Prudnika Śląskiego, dokąd wraz z towarzyszami niedoli został przewieziony samolotem 6 października 1954 roku. Warunki pobytu były tu lepsze niż w Stoczku. Uwięziony kardynał dysponował dwoma pokojami: sypialnią, wyposażoną w łóżko zbite z surowych desek, stół, dwa krzesła i klęcznik oraz pracownią, w której stał stół, szafa i dwa krzesła. Więźniowie mieli do dyspozycji kaplicę i zarośnięty chwastami ogród. W budynku były sprawne pompy głębinowe i kaloryfery.
W przededniu wigilii Prymas otrzymał list od ojca, siostry i brata oraz opłatki z domu wraz z kartonem świątecznych darów. W wigilię komendant przyniósł zamówione dwa miesiące wcześniej książki, a wśród nich „Quo vadis” Sienkiewicza, pisma Ojców Kościoła i dzieła św. Jana od Krzyża. Wieczorem więźniowie przełamali się opłatkiem oraz posłali go do gospodyni. Nie zdecydowali się na ten krok w stosunku do strażników z obawy o ich reakcję. Następnie wszyscy zasiedli do wigilijnej kolacji. Atmosferę świąteczną podkreślała choinka przybrana przez ks. Skorodeckiego. Następnego dnia siostra Leonia zapisała: „Spoglądając na Prymasa w tych dwóch dniach, porównałam ten obraz z jego zachowaniem w roku ubiegłym. (…) Ma się wrażenie, jakby przywykł. (…) Wyczuwa się i odnosi wrażenie, jakby chciał powiedzieć: trudno, tak musi być”.
Po wieczerzy i rozmowach, o godzinie dwudziestej trzeciej rozpoczęto Jutrznię. O godzinie dwudziestej czwartej Prymas odprawił Mszę św. a potem jeszcze dwie ciche. Liturgię ubogacili śpiewem s. Leonia i ks. Skorodecki. Po odprawieniu Eucharystii, jeszcze przez pół godziny, Prymas modlił się wraz ze swoim otoczeniem za Kościół, rodziny, a na końcu za strażników. Ks. Skorodecki wspominał: „Ksiądz prymas nigdy o nikim nie powiedział złego słowa. Chociaż doznawał wielu krzywd”.
O drugiej trzydzieści klasztor-więzienie pogrążył się w ciemności. Prymas w swoim dzienniku zanotował: „Najskuteczniejszą drogą do zwalczenia w sobie smutku jest wspomnienie na mądrość, dobroć, miłość i doskonałość Boga, którego wszystkie dzieła są doskonałe. – A więc i te, które mnie dotyczą. W każdym czynie Boga jest tylko mądrość, tylko dobroć, tylko miłość. Może nie rozumiem ich do końca, może myślę zaledwie promykami świateł. Ale pełna światłość objawia się, gdy rozumiem sens działania Bożego”.

Komańcza

W klasztorze-pensjonacie sióstr nazaretanek w Komańczy, dokładnie przez rok, od 29 października 1955 roku do 28 października 1956 roku internowany był Prymas Polski kardynał Stefan Wyszyński. Można zwiedzić izbę jego pamięci.
Poniżej: Więzienie Prymasa Tysiąclecia. Foto: Małgorzata Raczkowska

Budynek, i klasztor przetrwały wojnę i okres walk z UPA bez większego szwanku. W pierwszych latach powojennych jego kaplica służyła nielicznej miejscowej społeczności katolickiej jako kościół, bo świątynia, która istniała we wsi, została zniszczona.

Ostatnią więzienną wigilię spędził Prymas Wyszyński w klasztorze ss. Nazaretanek w Komańczy, do którego został przywieziony samochodem 29 października 1955 roku. Zdrowy górski klimat, możliwość obcowanie z czystą beskidzką przyrodą, troskliwa opieka sióstr, łagodniejszy nadzór i możliwość przyjmowania gości sprawiały, że więziony kardynał nazwał kiedyś klasztor „Złotą klatką”. Miał tu do dyspozycji własny, skromnie umeblowany pokój oraz stały dostęp do prasy.

W wigilię 1955 r. do Komańczy dotarł ks. Władysław Padacz, kapelan Prymasa Polski, i poinformował kard. Wyszyńskiego o modlitwach narodu w intencji jego uwolnienia. Wieczerzę wigilijną Sługa Boży spożył w towarzystwie ks. Stanisława Porębskiego, miejscowego proboszcza, ks. Padacza oraz sióstr nazaretanek. O szacunku, jakim Prymas Tysiąclecia darzył goszczące go zakonnice świadczy relacja s. Edyty: „Gdy wchodziłam do jego pokoju, żeby zanieść mu szklankę mleka lub napalić w piecu, a on akurat coś pisał przy stoliku, zawsze wstawał. Na kapuścianym liściu potrafił też przynieść kilka upieczonych ziemniaków dla siostry, która usługiwała mu w jadalni. Infirmerce w czasie spaceru zbierał dziurawiec i inne zioła. Siostrom z pralni przesyłał owoce, a chorym słodycze i pozdrowienia. W czasie sianokosów i żniw zachodził do koszących z błogosławieństwem”.
Po spożyciu wigilijnej wieczerzy wszyscy biesiadnicy śpiewali kolędy. A o dwudziestej czwartej, po raz pierwszy od trzech lat, Prymas uczestniczył w publicznej pasterce z udziałem mieszkańców okolicznych wsi. Po Eucharystii życzeniom nie było końca. W tym samym czasie do rezydencji przy ul. Miodowej napływały z całego świata życzenia jak najszybszego powrotu do stolic arcybiskupich.
Tak upłynęła ostatnia więzienna wigilia. Następną Prymas Wyszyński spędził już na wolności, razem z klerykami i profesorami w Metropolitalnym Seminarium Duchownym w Warszawie. W wydanej w 1956 r. odezwie okazji Świąt Bożego Narodzenia pisał: „Bodajże w żadną inną noc ziemia ojczysta nie zaludnia się tak swoimi dziećmi, jak właśnie w noc wigilijną. Wszystkie duchy polskie stają dziś w ojczystym Betlejem, by kolędować małemu Jezusowi Chrystusowi, „dziś do nas zesłanemu”.

Źródło: Przewodnik Katolicki

^^^

Podczas pobytu w Prudniku w oknach celi więziennej Prymasa uwiły sobie gniazdo muchówki. „Przez miesiąc miałem wspaniałą szkołę – pisał Wyszyński. – Nauczyłem się więcej niż na uniwersytetach! Przyjrzałem się, jak wygląda ład w ciasnym gniazdeczku, gdzie jest pięć piskląt, ojciec i matka. Było to wzruszające i budujące. Oglądałem prawdziwe dzieło społeczne”. Tu, w miejscu, które nie było domem, rozumiał, że kapłan musi się „trzymać mocno ołtarza, jak pisklęta trzymają się krawędzi gniazda! Ołtarz – to mój dom”.

Opracował i zdjęcia wybrał Admin.

##################

np.pl

Śledź i polub nas:
3 komentarze

Skomentuj ręce tknąć się nie ośmielą!” Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *