Przestroga 3 maja. Jak tym razem nie stracić własnego państwa

VIVAT KONSTYTUCJA

Autor: Jakub Majewski

Rokrocznie, na początek maja przypada nam, Polakom, refleksja nad wprowadzoną przed ponad dwoma wiekami Konstytucją 3 maja. Dużo rozmawiamy o ludziach, którzy ją wprowadzali, o ich intencjach, proweniencji, i o trafności lub też nietrafności proponowanych wówczas rozwiązań.

Ilustracja
PRAWO UHWALONE

Wydaje się jednak, że Anno Domini 2025 na miejscu będzie inna refleksja: o tym, mianowicie, jak newralgiczne dla trwania państwa są chwile zmian ustrojowych. I o tym, że bez dostatecznej siły, wszelkiej maści „resety konstytucyjne” stają się marzeniem ściętej głowy.

3 maja. Konstytucja. W zwykłych okolicznościach warto, oczywiście dyskutować o wartościach tam propagowanych. Chociażby na tym portalu można znaleźć wiele tekstów na temat tej doniosłej ustawy, w tym również jeden artykuł autorstwa niżej podpisanego. Jednak od kilku lat okoliczności robią się coraz bardziej niezwykłe: jak już pisałem na tych łamach, nasze państwo wydaje się pędzić na ścianę, coraz bardziej się przy tym rozpędzając. Skoro tak, to godzi się zapytać – czy nadchodząca kolizja jest nieuchronna, a jeśli tak, to czy możemy ją przeżyć? Czy też zbliżamy się do katastrofy tak kompletnej, jak tamta, która nastąpiła po 3 maja 1791 roku?

3 maja: reset konstytucyjny, czy zamach stanu?

Wszyscy mniej więcej kojarzymy historię Konstytucji 3 maja – wdrożonej drogą niemalże spisku, pod nieobecność wielu posłów, a więc wbrew woli istotnej części narodu politycznego. Widzimy więc, że był to swoisty zamach stanu. Znamy jednak też przyczynę dla której próbowano wprowadzić nową ustawę zasadniczą. Był nią narastający od wielu lat – niech historycy się spierają, czy od zaledwie dekad, czy wręcz stuleci – kryzys. Sprawił on, iż Rzeczpospolita stała się jako państwo zupełnie niesterowna, niezdolna do reform wewnętrznych i pogrążona w bezwładzie. Zawieszając więc na moment dyskusję o tym, czy owa Konstytucja była dobra czy zła, spróbujmy potraktować ten akt jako przede wszystkim swego rodzaju „reset konstytucyjny”. Nie taki to jednak reset, o jakim dzisiaj mówią niektórzy politycy, nalegający by rozwiązać obecny kryzys przez przywrócenie prawowitego funkcjonowania władzy sądowniczej drogą całościowej wymiany jej składu. Nie, tu chodziło o znacznie większy i ambitniejszy reset całego państwa – nie przywrócenie działania organów według dawnych reguł, ale przez zupełną zmianę porządku konstytucyjnego.

undefined
Kopia Konstytucji 3 maja eksponowana w Sali Senatorskiej
Medal wybity w 1791 z okazji uchwalenia Konstytucji 3 maja

Można się spierać o wiele aspektów tamtych wydarzeń i ich konsekwencji. Nikt jednak z dzisiejszej perspektywy chyba nie zaprzeczy, że tak ambitny reset był wówczas konieczny. Przeminęli ci, którzy wówczas zbrojnie, z asystą Rosji, walczyli w obronie dawnego porządku. Hańba utraty państwa na zawsze uciszyła ich argumenty, obnażając absolutnie bezspornie niedorzeczność obrony ustroju niezdolnego do utrzymania państwa. Tak to zwykle bywa z perspektywy czasu: gdy zakończy się spór, gdy widzimy na dłoni wszystkie konsekwencje, gdy wreszcie upływ pokoleń pozbawia nas emocjonalnej więzi z jedną czy drugą stroną. Nie cała dyskusja oczywiście zanika, ale zmienia się jej postać – wtedy spierano się o to, czy w ogóle nasze państwo jest chore. Dzisiaj dyskutujemy tylko o tym, czy lekarstwo było odpowiednie i co można było zrobić, by terapia nie zakończyła się… no cóż, zgonem pacjenta.

I to jest właśnie ta myśl, która mnie osobiście najbardziej niepokoi Anno Domini 2025, w przededniu kolejnej rocznicy tamtych wydarzeń. Jesteśmy na razie jeszcze na etapie, gdzie w poprzek naszej polityki przebiega podział między tymi, którzy mówią że państwo jest chore, a jego obecne władze są symptomem tejże choroby – i tymi, którzy mówią że państwo było chore, ale obecne władze właśnie podjęły leczenie. Są też oczywiście ci trzeci, wśród których plasuję również samego siebie – ci, którzy w obydwóch wielkich stronnictwach współczesnej polityki postrzegają wyniszczające symptomy choroby. Ale ja, niepokojąc się o przyszłość Polski nie tylko choroby się boję. Martwi mnie iż wycieńczony organizm może znowu nie przeżyć terapii, tym bardziej że są tacy, którzy właśnie na to liczą.

Zagrożenia czasu reformy

Oto bowiem, że jak wówczas w 1791 roku, tak i dzisiaj dwie najsilniejsze strony sporu zwalczając siebie, niszczą tkankę ustroju państwa. Nieraz już była o tym mowa na tych łamach, dosyć więc tylko dodać najnowszy krzyk mody w tej dziedzinie: oto po raz pierwszy w historii obecnej III RP, politycy obu stron sygnalizują, że mogą nie uznać wyniku nadchodzących wyborów prezydenckich. Większość z nas patrzy na to z pewnym cynicznym spokojem (słusznym, niesłusznym – to się okaże), uważając, że jak zwykle w polskiej polityce, nic nie dzieje się do końca, i po prostu jakoś to będzie.

Wszak, od lat trwa już ta przepychanka, w której osoby piastujące rozmaite urzędy – czy to w rządzie, czy w sądach, czy gdziekolwiek indziej – próbują nadużywać władzy by osiągnąć swoje cele. Może i sięga to coraz to nowych poziomów, uderza w coraz to kolejne instytucje, ale nie dzieje się to natychmiast, tylko stopniowo, dając czas do przyzwyczajenia się. Zresztą, można spojrzeć na to wszystko z pewnym spokojem o tyle, że przecież takie rzeczy są zupełnie normalne w polityce. To my współcześnie udajemy, że ustrój jest rzeczą trwałą; że po to pisze się konstytucję, aby wszystko było raz na zawsze. Historia tego absolutnie nie potwierdza. Czy demokracja, czy republika, czy monarchia, czy tyrania – każdy ustrój podlega bezustannym przepychankom, a różne jego elementy dążą do zdobycia przewagi. I choćby była możliwa nawet najbardziej szczegółowa konstytucja, i tak zawsze okaże się że coś jest niedoprecyzowane, czegoś brakuje, a jeszcze coś… można po prostu bezczelnie „zinterpretować” inaczej.

Przepychanki te jednak zwykle wcześniej czy później dochodzą do martwego punktu – jak bezustannie łatana szata, w końcu tracą wszelką funkcjonalność. Wtedy zaś dochodzi do większej konfrontacji. Ścierające się ze sobą ruchy polityczne próbują przeforsować większe, bardziej drastyczne zmiany, aby przestawić cały układ na nowe fundamenty. To są takie chwile, gdy wybuchają bądź to poważne zamieszki, bądź to wprost wojny domowe.

Bezpłatny plik Zdjęcie rewolucja w projektowaniu martwej natury
DYSKURS SPOŁECZNY”…

Wszystko wskazuje na to, iż jesteśmy w takim właśnie punkcie, co dobrze widać, gdy patrzy się na obecny poziom emocji w dyskursie społecznym. Wśród dziennikarzy i publicystów, którzy po obu stronach sporu dawno już zarzucili choćby pozory obiektywnej bezstronności, raz po raz słyszymy głosy zagrzewające polityków, by jeszcze bardziej podkręcać konfrontację, by jeszcze ostrzej uderzać w posady państwa. Po jednej stronie widać już wyraźną frustrację, iż rząd nazbyt powoli i nazbyt łagodnie „rozlicza” się z opozycją, a po drugiej stronie – wietrzącej już zwycięstwo w wyborach prezydenckich – coraz częściej słyszymy, co to trzeba będzie zrobić z politykami rządu, gdy wreszcie zostanie on obalony. Ta konfrontacja już trwa, nawet jeśli rząd wciąż ogranicza poziom stosowanej przemocy, a opozycja ciągle ma nadzieję, że uda się wykorzystać okrajane, lecz wciąż jeszcze funkcjonujące narzędzia demokracji, aby zdobyć przewagę.

Ta ostrożność obu stron wynika też z tego, że czują iż nie mają jeszcze dosyć siły by „pójść na całość”. Skoro zaś tej siły nie da się zgromadzić w kraju – podział narodu jest taki, iż panuje swoisty klincz – to szukają pomocy za granicą. Nie chcę tu tworzyć fałszywej symetrii między stronnictwem europejskim spod znaku Platformy Obywatelskiej a amerykańskim (czy właściwie: amerykańskim-republikańskim, bo tamtejsza Partia Demokratyczna grała na UE) spod znaku Prawa i Sprawiedliwości. Jakkolwiek bowiem by nie krytykować tę drugą partię, gołym okiem widzimy drastycznie większą szkodliwość i skuteczność europejskiej interwencji. To Unia Europejska ma zdolność i wolę uczynić z Polski prowincję – i do tego wprost dąży jej lokalne stronnictwo – podczas gdy Stany Zjednoczone chcą tylko utrzymać wasalny status Polski. Niemniej, fakt pozostaje faktem: gdy piszę te słowa, prezydencki kandydat oraz inni politycy Prawa i Sprawiedliwości celebrują wizytę ad limina w Ameryce, a my możemy tylko się zastanawiać, jakie zaciągnął tam zobowiązania.

Konieczność – i ostrożność

W tym miejscu analogia do sytuacji okresu Konstytucji 3 maja jawi mi się jako niebezpiecznie przekonywująca. Wyobraźmy sobie bowiem, że pomimo nacisku Unii, uda się w następnych latach jeszcze drogą mechanizmów demokratycznych zdobyć przewagę szeroko pojętej prawicy – abstrahując od tego, czy tej będzie przewodziło zgrane i słabnące stronnictwo Jarosława Kaczyńskiego, czy przewagę zdobędzie zwyżkująca Konfederacja. Bynajmniej nie oznaczałoby to powrotu do business as usual. Będzie musiała nastąpić wielka transformacja – jeśli nie nowa konstytucja, to bardzo drastyczna i chaotyczna przebudowa obecnych struktur. Przebudowa, przy której to, co dzisiaj widzimy w Stanach Zjednoczonych, może wydawać się dosyć łagodnym procesem. Czy jednak w takim wariancie, pokonane stronnictwo europejskie potulnie przyjmie zmiany – czy właśnie nie doprowadzi do otwartej interwencji unijnej, po raz kolejny wykorzystując argumenty o naruszeniu praworządności? Czy taka interwencja skończy się li tylko odbieraniem funduszy unijnych i kolejnymi wyrokami europejskich trybunałów?

Można oczywiście naiwnie liczyć na to, że Unia okaże się bezzębna i co najwyżej wydali Polskę ze swoich struktur – co przecież byłoby scenariuszem gospodarczo trudnym w krótkim terminie, ale potencjalnie zbawiennym na dłuższą metę. Ale Polska to nie Wielka Brytania, gdzieś tam na peryferiach Europy. Bez Polski Unia traci połączenie z republikami bałtyckimi. To zresztą w Polsce najmocniej ulokowane są niemieckie interesy. Więc nie liczmy na wydalenie – zakładać należy raczej, iż podobnie jak w 1792 roku, tak dziś zostałaby zawiązana swoista konfederacja targowicka, związek „praworządnych” partii i frakcji różnych podzielonych wewnętrznie instytucji rządowych, która wezwałaby Europę do „zaprowadzenia porządku” w Polsce. Europejskie siły są słabe, ale przecież witane kwiatami przez część polskiego narodu i być może przez część polskiego wojska i policji – mogłyby zwyciężyć. Być może zwyciężyć łatwiej i pełniej niż wtedy, w 1792 roku. A sojusznicy? Nie dziwi nas że w 1722 r. wsparcie udających tylko przyjaźń Prus nie przyszło – ale choćby przyjaźń Ameryki była szczera, jak wyobrażamy sobie że zza oceanu mieliby nas wesprzeć? A więc, mogłoby dojść do najgorszego: zachowując pozory państwowości, Polska stałaby się realnie prowincją Unii, a nowy ustrój gwarantowałby że tylko ci posiadający unijny placet mogliby w ogóle kandydować w wyborach.

Cóż z tego jednak wynika? Czy przestrzegając przed powtórką z historii, nawołuję by zaprzestać prób naprawy Rzeczypospolitej? Czy sugeruję, że już lepiej by trwała obecna degrengolada, byleby nie ryzykować utraty państwa? Nie, nie sugeruję tego – zaznaczam natomiast, że takie ryzyko istnieje, i że 3 maja Anno Domini 2025 właśnie ten aspekt historii Konstytucji 3 maja powinien być dla nas najważniejszy. Wówczas bowiem stronnictwo reformatorskie – cokolwiek o nich nie myślimy – przeprowadziwszy swoje zmiany, okazało się niezdolne zarówno do szybkiego i całościowego wprowadzenia ich w życie, jak i do walki w ich obronie. Nowe wojsko polskie nie zdążyło jeszcze w pełni powstać, a już zostało zmuszone przez własnego króla do kapitulacji. Jak byłoby dziś?

Święto Konstytucji 3 Maja. Prezydent: Uczestniczcie w wyborach, to  prawdziwy probierz demokracji - PolsatNews.pl
WARSZAWA 3 MAJA 2025

Jeśli więc w nadchodzących wyborach prezydenckich uda się udaremnić stronnictwu Platformy przejęcie pełni władzy w Polsce, i jeśli faktycznie moment ten miałby zwiastować możliwość odepchnięcia go od władzy, miejmy świadomość, że moment ten będzie ekstremalnie newralgiczny. Od szybkości i zdecydowania działania będzie zależało wszystko. Polska na przestrzeni ostatnich trzech dekad pogrzebała wiele szans na reformę wewnętrzną. Teraz zaś, skrajnie zdegenerowany aparat państwa trzeba będzie reformować błyskawicznie, przy zagrożeniu interwencji Zachodu oraz – nie zapominajmy o tym – możliwości wojny na wschodzie. Co gorsza, może się okazać, że to ekstremalnie trudne zadanie Polacy powierzą tym, którzy dwukrotnie już rządzili Polską i niezależnie od deklarowanych intencji, dwukrotnie zmarnowali swoje szanse, wręcz pogarszając naszą sytuację.

Królowa Polski Wniebowzięta | Kurier Ostrowski
KRÓLOWA POLSKI

Ale 3 maja to przecież nie tylko rocznica Konstytucji. To również, dzięki Bogu, święto Królowej Polski. Módlmy się, aby w nadchodzących dniach, tygodniach i latach Jej krnąbrni, jakże często niegodni poddani, raz jeszcze doświadczyli Jej opieki – i aby tym razem tego nie zmarnowali.

Jakub Majewski

Powyższy artykuł ukazał się także w PCh24 / Dla naszepismo.pl przekazał Czyt. Art 2 / Ilustracje dodał ADMIN

######################### np.pl #########################

Śledź i polub nas:

Dodaj Komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *