Od Moczadeł po Australię, czyli dzieje rodziny Balcerzaków…

(CZĘŚĆ 1. i 2.)

„Matko Boska weź mnie do nieba i daj mi kawałek chleba”

AUTOR: ŁUKASZ REWERS

Moczadła to dawna osada, leżąca pomiędzy Dobrosołowem Drugim a Lucynowem, na terenie, której znajdowało się tylko jedno gospodarstwo, należące niegdyś do rodziny Balcerzaków. Na dzień dzisiejszy nikt już tam nie mieszka. Cicha okolica nie pozwala jednak zapomnieć bólu i cierpień, jakie doświadczyła przez lata terroru dwóch systemów totalitarnych: faszystowskiego oraz komunistycznego i krzyku rozpaczy jej jedynych mieszkańców.

W 1936 r. na Moczadła sprowadził się, pochodzący z pobliskiego Pępocina, Franciszek Balcerzak. Był on żonaty z Kazimierą Nowakowską z Ostrowitego i miał z nią szóstkę dzieci. Rodzina zakupiła gospodarstwo składające się z 32 hektarów ziemi. Warto wspomnieć o tym, że oprócz Balcerzaków na terenie gospodarstwa żyło i pracowało dla nich jeszcze kilka innych osób określanych jako komornicy, czyli chłopi bez własnej ziemi i domu, pracujący i mieszkający na terenie cudzego gospodarstwa. 1 września 1939 r. rozpoczęła się II wojna światowa. Pomimo trwającego konfliktu mieszkańcy Moczadeł nie odczuwali skutków trwającego konfliktu. Oczywiście do czasu. Około drugiego tygodnia września Franciszek, najstarszy syn Franciszka Balcerzaka, niemal nie stracił życia, gdy samoloty niemieckie zaczęły nagle bombardować pobliskie pola. Gdy parę dni później lokalne ziemie opanowali hitlerowcy sytuacja diametralnie się zmieniła. Folksdojcz Maks, jeden z mieszkańców pobliskiego Szyszłowa, został wytypowany na sołtysa przez niemiecką władzę. Był to prawdziwie zwyrodniały nazista, nienawidzący Polaków. Dokonywał rewizji i donosił na mieszkańców do lokalnej żandarmerii. Pewnego dnia bez ostrzeżenia wszedł do domu Balcerzaków. Zobaczył, że na piecu gotuje się nielegalna kiełbasa. Udawał, że tego nie zauważył, lecz już następnego dnia ponownie zjawił się u Balcerzaków, w towarzystwie dwóch żandarmów. Niemcy po kilku minutach rewizji znaleźli w ziemiance, znajdującej się pod kuchnią, ukrytą kiełbasę. Szczęście w nieszczęściu rodzina nie przypłaciła tego odkrycia życiem. Zabrano im kiełbasę i w ramach kary nakazano zapłacić 10 marek niemieckich.

Niezbyt surowy wyrok zirytował Maksa. Starał się potem, jak tylko mógł, im zaszkodzić. Pewnego dnia powiedział żandarmerii, że widział u Balcerzaków przestrzelone skóry zająców. Oczywiście była to wymyślona historyjka. Niemcy jednak przeprowadzili rewizję, w trakcie której nic nie znaleźli. Maks naciskał na nich, żeby dalej szukali. W końcu pewien Niemiec, mówiący zresztą po polsku, zdenerwował się i go zrugał za niepotwierdzone informacje. Po pewnym czasie Boża sprawiedliwość dosięgła szyszłowskiego folksdojcza. Po ataku Niemiec na ZSRR sołtys Maks dostał powołanie do wojska i słuch po nim zaginął. W listopadzie 1941 r., o drugiej w nocy, do domu Balcerzaków przyszło kilku hitlerowców. Powiedzieli, że gospodarstwo na Moczadłach przejmują Niemcy, a gospodarująca na nim rodzina ma 15 minut, aby się spakować i pożegnać z domem i komornikami. Rodzina zamieszkała następnie w Wrąbczynkowskich Holendrach u pewnego polskiego gospodarza. Ciężkie warunki bytowe i konflikt z gospodarzem zmusiły ją do zmiany miejsca zamieszkania. Dzięki staraniom Kazimiery Balcerzak rodzina uzyskała, pod koniec 1941 r., mieszkanie w Golinie, prawdopodobnie wcześniej zamieszkiwane przez Żydów. Było to jednak niewyobrażalnie niekomfortowe do życia miejsce, pozbawione dosłownie wszystkiego. Balcerzacy początkowo tylko spali na słomie, porozrzucanej po całym domu. Później, dzięki ponownym staraniom Kazimiery Balcerzak, mogli spać na pryczach, a nie na zimnej podłodze. Oprócz tego obskurnego miejsca nieustannie towarzyszył głód. Nie jedli niczego innego niż gotowane kartofle, „zupę” z wody po ich gotowaniu i placki ziemniaczane, ale tylko wtedy, gdy któremuś z domowników udało się załatwić jakiś olej do smażenia czy inną tłustą substancję. Młodszy z Balcerzaków – Franciszek – wspominał po latach, że jego brat Feliks (urodzony kilka miesięcy przed II wojną światową) zwijał się z głodu na podłodze i głośno krzyczał: „Matko Boska weź mnie do nieba i daj mi kawałek chleba”… Jego modlitwa wywoływała zawsze wielką rozpacz rodziców, którzy nie mogli zrobić zbyt wiele, by uśmierzyć ból własnych dzieci.

W tym miejscu znajdowało się gospodarstwo rodziny Balcerzaków

Łukasz Rewers

Źródła: – Relacja ustna Andrzeja Balcerzaka z Melbourne (Australia), oparta na nagraniach wspomnień jego ojca Franciszka Balcerzaka, zebrana przez Łukasza Rewersa w sierpniu 2021 roku; -Google Maps – mapa (satelita) [online] https://www.google.pl/maps/@52.4880455,17.253745,542m/data=!3m1!1e3 [dostęp: 10.11.2021 r.].

#########################################

„Rewolta” golińskich dzieci i dalsza historia rodziny Balcerzaków

Od Moczadeł po Australię, czyli dzieje rodziny Balcerzaków – cz. 2

Większość Polaków słyszała pewnie o strajku dzieci wrzesińskich, a także o udziale najmłodszych w powstaniu warszawskim. Czy zaskoczę Państwa, jeśli powiem, że do podobnych wydarzeń, choć na znacznie mniejszą skalę, doszło w pobliskiej Golinie? O tej niezwykłej historii jak i o dalszych dziejach rodziny Balcerzaków w niniejszym artykule.

Franciszek Balcerzak, mieszkając w Golinie, oczywiście nie mógł chodzić do szkoły. Czas, który mógł przeznaczyć na naukę „zastępowała” mu praca fizyczna na rzecz okupanta. Wraz z czterdziestoma innymi dziećmi był zmuszony czyścić cegły po zniszczonej przez Niemców świątyni w Golinie. Małoletnich pilnował zarządca, niegdyś pracujący u dziedzica pobliskich Kawnic, znęcający się fizycznie nad nimi. Któregoś dnia nieznany z imienia 12-13 – letni chłopak postanowił rozprawić się z nadzorcą. Wymyślił więc pewien plan. Rozdzielił rówieśników na dwie grupki. Jedna, uzbrojona w kamienie i kije, poszła na cmentarz, a druga, również wyposażona w niezbędną „broń”, znajdowała się w pobliskich ruinach. Gdy przyszedł zarządca grupa z dawnej świątyni zaczęła go gonić i rzucać w niego kamieniami. Nadzorca uciekł na cmentarz, lecz tam został zaatakowany i pobity przez drugi zespół. Po skończonej akcji młody Balcerzak opowiedział swoim rodzicom o „wybryku”. Zmartwieni postanowili, że wyślą go na jakiś czas do siostry Kazimiery, mieszkającej blisko Kazimierza Biskupiego.

Po dwudniowym pobycie u ciotki, wyruszył w dalszą drogę. Nie miał jednak zamiaru, przynajmniej na jakiś czas, wracać do domu, gdzie, oprócz rodziców, zastałby również głód. Przechodząc przez Kowalewo (wioskę zamieszkałą przez Niemców) natknął się na dobrze mówiącego po polsku gospodarza o nazwisku Zygar (?), który zaoferował mu nocleg i pracę. Do przybysza uśmiechnęło się szczęście: natknął się bowiem na dobrego człowieka. Młody Balcerzak nie głodował u niego (nie to co wielu innych Polaków pracujących przymusowo u bauerów). Niemiec wyrażał troskę nie tylko o niego samego, lecz również o jego rodzinę. Pożyczył mu swój rower i powiedział, żeby pojechał do rodziców i poinformował, że nadal żyje i nic mu nie jest. Warto wspomnieć o tym, że Zygar, oprócz dobrego serca, miał też specyficzne poczucie humoru. Niemiec uczył swoją żonę języka polskiego, jednak wplatał do wypowiedzi pewne polskie wulgaryzmy. Żona, nieświadoma znaczenia wszystkich zapamiętanych słów, zwracając się do parobków, wtrącając do zdań wulgarne wyrazy. Jej niezręczne wypowiedzi kończyły się salwą śmiechu polskich pracowników i ich niemieckiego gospodarza. Po roku czasu Franciszek Balcerzak wrócił do Goliny. Okazało się, że żaden z hitlerowców nie szukał go po dziecięcej „rewolcie”. Któregoś dnia jego matka dowiedziała się, że mieszkająca na „Dołkach” (dawna nazwa południowo-wschodnich peryferii Goliny, znajdujących się na obszarze obecnej ulicy 1 Maja) samotna pani Delegowska powiesiła się. Nie tracąc czasu wyruszyła do niemieckiego burmistrza, aby poprosić go o przyznanie domu po Delegowskiej jej rodzinie. Nowy budynek był w lepszym stanie niż ten poprzedni. Dodatkowo znajdował się przy nim ogródek, który pozwolił Balcerzakom hodować i spożywać, niedostępne dla nich przez wiele miesięcy, warzywa i owoce.

Nowe mieszkanie oczywiście nie pozwoliło Balcerzakom zapomnieć o trudnościach. Niemieccy cywile z magistratu od czasu do czasu przychodzili do domu, żeby bić starszego Franciszka Balcerzaka. Do niezasłużonej „kary” dochodziło z błahych powodów, jak np.: niestawienie się w pracy z powodu choroby, a nieraz nawet bez jakiejkolwiek przyczyny… Przemoc ze strony okupanta nie dotykała tylko dorosłych, ale również dzieci. Pewnego dnia najstarszego syna Franciszka Balcerzaka zaczepił nastolatek z Hitlerjugend. Hitlerowiec zaczął go popychać i szturchać kijem. W pewnym momencie Balcerzak nie wytrzymał i uderzył go pięścią w twarz i natychmiast, po oddaniu ciosu, uciekł z miejsca zdarzenia. Pech jednak chciał, że rok później napotkał tego samego nastolatka w towarzystwie 25-letniego Niemca. Na domiar złego młody hitlerowiec rozpoznał go. Balcerzak musiał więc uciekać. Na szczęście uratował go zamarznięty staw, po którym przeszedł bez problemu, za to naziści bali się na niego wejść. Skonsternowani zrezygnowali z dalszego pościgu. Z każdym kolejnym miesiącem zbliżał się kres wojny, ale nie samej okupacji. Pałeczkę po nazistach przejęli komuniści, jednak o tym w kolejnym artykule.

Tak obecnie wyglądają z góry „Dołki”

Łukasz Rewers

Źródła: – Relacja ustna Andrzeja Balcerzaka z Melbourne (Australia), oparta na nagranych wspomnieniach jego ojca Franciszka Balcerzaka, zebrana przez Łukasza Rewersa w sierpniu 2021 roku. – Google Maps – mapa (satelita) [online] https://www.google.pl/maps?ll=50.717765,16.225519&spn=0.005658,0.009645&t=h&z=17 [dostęp: 27.11.2021].

W części 3.: W Golinie Rosjanie rozstrzelali około 400 Niemców

W części 4.: Żołnierz Sowiecki wymienił trzy sprawne zegarki za jeden działający, a inny myślał, że Niemcy mają… rogi.

###########################

np.pl

Śledź i polub nas:
4 komentarze

Dodaj Komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *