Noszenie maseczek zaczynem przyspieszonej ewolucji człowieka
|Autor: Ewa Działa-Szczepańczyk
Już niedługo upłynie rok, jak namordnik stał się stałym elementem naszej egzystencji i nic nie zapowiada, by przestał nim być – nawet „zbawienne” dla zdrowia szczepienia. W tej sytuacji nie ma innego wyjścia, należy wdrożyć w życie starą zasadę – czego nie można zwalczyć, to trzeba polubić. Dlatego niektórzy z nas chwalą sobie ten maseczkowy stan, choćby z powodu wygody i dużych oszczędności – np. mężczyźni nie muszą się codziennie golić, a kobiety tracić cennego czasu na robienie makijażu. Niektórzy zaoszczędzą sporo na wizytach u dentysty – przecież braki w uzębieniu w tej sytuacji nie stanowią większego problemem.
Jednak ciekawszym zagadnieniem jest to – w jaki sposób noszenie namordników wpłynie na losy naszego gatunku – np. jak zmieni się ludzki behawioryzm pod ich wpływem. Może z czasem, będziemy się wstydzić nagości własnej twarzy. Może wypracujemy bardziej wyrafinowane sygnały komunikacyjne wysyłane bliźnim np. oczami, a może nawet uszami. Nie należy wykluczyć powstania również przystosowań anatomiczno-fizjologicznych, takich jak np. rozrostu małżowin usznych na okoliczność skutecznego przyczepu maseczki, czy też rozrost nosa na długość, by ten stworzył maseczkowy „namiot”, pod którym gromadzić się będzie większa porcja powietrza. Należy spodziewać się również powolnego zaniku mięśni twarzy – mimika tak istotna w komunikacji między ludźmi, przestała już spełniać swoją rolę. Byśmy byli bardziej i wyraźniej słyszalnymi dla innych, ewolucja obdarzy nas zmianami budowy jamy gębowej wraz z całym aparatem głosowym.
Zapewne zyskamy kolejne przystosowanie – rozrost płucnych miechów (przecież wentylacja płuc jest bardzo upośledzona za sprawą namordnika zainstalowanego na naszej twarzy), co spowoduje przetasowania w rozmieszczeniu innych organów i generalnie „obsuwę” ich w dół. To z kolei, może skutkować zmianą statyki naszego ciała – kto wie – powrót do chodzenia na czterech kończynach może być naszą przyszłością. Musimy się również liczyć za zmianami w sferze naszej psychiki – te są najciekawsze, bo już zauważalne. Już dzisiaj u niektórych przedstawicieli naszego gatunku konieczność noszenia namordników, dosłownie wszędzie, stała się rytuałem religijnym (covidjanizm), ściśle przestrzeganym. Mało tego, rytuał ten jest narzucany siłą innym, tym „niewierzącym”, zgodnie z powszechnie wyznawaną zasadą tolerancji wszystkiego tego, co dotyczy ludzkiej odmienności.
Podsumowując, ewolucja gatunku ludzkiego na skutek panującej pandemii uległa wyraźnemu przyspieszeniu. Przecież nic bardziej ewolucji nie motywuje do tworzenia nowatorskich rozwiązań niż pojawianie się nieoczekiwanego środowiskowego bodźca. Najwyraźniej, pojawienie się namordnika jest taką ewolucyjną próbą, której musimy sprostać. Słowem, jedyną szansą, by przetrwał nasz gatunek, jest przystosowanie, ponieważ oddziaływanie tego szmacianego bodźca raczej nie ustanie.
Ewa Działa-Szczepańczyk
Ilustracje red.np.pl
&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&
Nasze Pismo – dwumiesięcznik czytam od chwili jego powstania, podobnie nazepismo.pl. Bardzo interesująco piszą panie Ewa i Jolanta i zgadzam się z ich punktem widzenia Polski, świata i naszej codziennej rzeczywistości.
Tym razem mam jedną uwagę! Ochrona samego siebie i ludzi wokół nas przed wirusem. Materiałów na ten temat jest tysiące, z których można wyłonić dwie grupy; ta pierwsza to eksperci którzy leczą i tą drugą – tych co uzdrawiają. W związku z tym przeciętny człowiek wpada w chaos i to nie tylko w Polsce. Mam zatem pytanie do Pani Ewy – jak bronić się przed wirusem bez maseczki, aby go „nie złapać”, a zarazem nie zarazić innych. Może więcej czytelników jest zainteresowanych tym tematem a Pani Ewa nam to wytłumaczy. Pozdrawiam obydwie Panie.
Kasia Skoczowska
Jeszcze przed covidem wyrażałam pogląd, ze osoby zagrypione, które muszą wyjść z domu, powinny nosić maseczki. Tak samo jak działo się to od wielu lat w Azji. I to miałoby sens. Zdrowi ludzie nie potrzebują maseczek.
Lidia
Przeczytałam Pani artykuł i pomijając dylemat czy mamy do czynienia z wirusem grypy, czy innym dziwadłem, idąc za tokiem Pani myślenia serdecznie zapraszam Panią jako wolontariusza do szpitala covidowego w Nowym Dworze Mazowieckim, gdzie od 10 dni przebywa mój mąż. W szpitalu działają wolontariusze, oklepują chorych na zapalenie płuc, roznoszą lekarstwa i posiłki.To bohaterowie. Doprawdy, przyda się tam Pani, oczywiście bez maseczki i zabezpieczenia, bo przecież wirusa nie ma. Proszę mi również nie pisać, że śmiertelność tej covidowe grypy jest żadna, w granicach 0.01 procenta, bo nikt z Was, drodzy mądrale nie bierze pod uwagę rozwoju medycyny z antybiotykami, koncentratorami tlenu, respiratorami czy ECMO.Wyobraźmy sobie tą samą epidemię 100 lat wcześniej, mamy przykłady z hiszpanką… i jej ofiary. Mogę Panią zapewnić, że wirus istnieje ,jest piekielnie zakaźny i jest mi dokładnie obojętne jak się nazywa, grypa czy covid. Dla mnie każde zagrożone nim życie jest cenne i ważne.
@@@
Pani Ewa pisze zawsze interesująco ale w tym wypadku rację przyznaję (pani, panu) Azji i p. Bożenie. W tym ogólnym bałaganie jaki panuje na świecie od początku wybuchu epidemii wszyscy wiedzą wszystko tylko nikt nie wie o co chodzi. Nic dziwnego, że w Polsce jest tylu uzdrawiaczy, którzy narzekają, że im się źle kicha w maseczce…Ale ci cwaniacy jak niejaki D. członek partii PSL przekonywał, że jest gotowy dać się zarazić koronawirusem w programie na żywo, po czym „w ciągu 5 minut” pozbyć się groźnego patogenu dzięki wymyślonemu przez siebie reklamował przede wszystkim na własnym profilu na Facebooku, korzystając z popularności, jaką dawała mu działalność polityczna oraz zespoły muzyczne Massuana i Biało-Czerwone Gitary.
Swoistym guru-uzdrowicielem jest niejaki oczywiście Jerzy Zięba, który od lat promuje witaminę C jako lek na raka – a ostatnio również SARS-COV-2. i zarabia na tym krocie.
„Jerzy Zięba (waro zajrzeć do Wikipedii) w latach 1976–1981 studiował na Wydziale Maszyn Górniczych i Hutniczych Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie, studia zakończył uzyskując tytuł zawodowy magistra inżyniera. W 1982 wyemigrował do Niemiec, gdzie pracował w saunie, sprzątał restauracje i pracował jako elektryk w masarni, a rok później do Australii, gdzie pracował m.in. jako kucharz, nurek, wykładowca nawigacji w szkole lotniczej oraz inżynier przy produkcji maszyn górniczyczych a następnie zajmował się marketingiem.. W tym czasie ukończył kursy, zorganizowane przez przedsiębiorstwa mające siedziby w Australii i USA, z zakresu hipnozy klinicznej. Jerzy Zięba, mimo braku wykształcenia w dziedzinie psychoterapii, przedstawia się jako certyfikowany hipnoterapeuta (czyli psychoterapeuta stosujący w psychoterapii metody hipnozy).
W 2003 wrócił do Polski, gdzie zaczynał działalność jako propagator alternatywnych metod leczenia, publikując artykuły prasowe i filmy w serwisie YouTube oraz odbywając spotkania i prowadząc wykłady. Założył też markę Visanto, która sprzedaje m.in. suplementy diety.
Jerzy Zięba też twierdzi, że można hipnoterapią trwale powiększyć biust !
To budzi zawsze moje zdziwienie, że takie osoby wciąż znajdują krąg osób zainteresowanych. Ale wtym naszym polskim bałaganie na ich brak nie można narzekać. Komentarz p.Bożeny jest obrazem tej rzeczywistości.
Jacek Socha
Najistotniejszym niepożądanym efektem obecnej epidemii, jest utrata zaufania do lekarzy i wiary w medycynę oraz w dobre intencje ludzi zarządzających Polską i światem.
Zygmunt