Cz.1.BAL W HOTELU POLONIA

HOTEL POLONIA – 1927 ROK

Autor: Lidia Waluk-Legun

17 grudnia 1945 roku ze stacji Termini w Rzymie wyjechał pociąg, w skład którego wchodził dyplomatyczny wagon z napisami po polsku, angielsku, niemiecku, francusku i rosyjsku, które określały przeznaczenie i kraj z którego pochodził oraz prośbę o przestrzeganie  międzynarodowej nietykalności dyplomatycznej jego pasażerów i ładunku.

Alceo Valcini żoną

Nowoutworzona Ambasada Polska z profesorem Stanisławem Kotem na czele zorganizowała polski wagon dyplomatyczny, który miał przewieźć ładunek pomarańczy i kilka osobistości do Warszawy. Wśród nich znajdował się dziennikarz włoski Alceo Valcini z żoną, który znał Polskę ze swoich poprzednich pobytów. Już w 1934 roku był on wysłany tam  jako korespondent zagraniczny gazety włoskiej Corriere della Sera. Był naocznym świadkiem inwazji niemieckiej na stolicę Polski w dniu 1 września 1939 roku i opuścił Warszawę w lipcu 1944 roku, tuż przed wybuchem powstania. Teraz, po półtora roku powracał do miasta, które pokochał i ludzi, których nazywał przyjaciółmi.

Przed wyjazdem zgłosiło się do niego wielu oficerów polskich z Drugiego Korpusu Polskiego dowodzonego przez generała Andersa, którzy przekazali mu listy do swoich rodzin, o których nic nie wiedzieli od ponad sześciu  lat. Jeden z jego przyjaciół dziennikarzy, kiedy dowiedział się o jego wyjeździe, powiedział: „Czy  zacząłeś zajmować się archeologią?  Przecież  Warszawa jest tylko pustynią gruzów”. 

Pasażerom polecono przygotować prowiant na drogę, który składał się z konserw, biszkoptów, sucharów, marmolady i suszonych warzyw.  Pociąg-widmo wysłany był bez żadnego rozkładu jazdy, ponieważ tory kolejowe w tym czasie były niepewne. Po 24 godzinach pociąg dotarł do Bolzano, następnie jechał przez Brenner, Insbruck i Kufstein w Tyrolu, gdzie kończyło się terytorium  Austrii. Pociąg przejechał bawarski Rosenheim, potem Monachium, a następnie Landshut. Miasto było prawie puste, na wystawach kilku sklepików widoczny był chleb sprzedawany na kartki, marmolada i pudełka zapałek. Dookoła stacji kolejowej stały grupy Polaków, którzy zamierzali wrócić do Polski, zagubieni Niemcy, Żydzi, którzy chcieli emigrować do Palestyny i Włosi, którzy nie wiedzieli, co ze soba zrobić. 

Pociąg podążał  przez Furth do Pilzna w zachodniej Czechosłowacji.Tutaj podróżni mieli więcej czasu i poszli na główny plac miasta. Stały tam stragany z wielkimi, dymiącymi garami,  w których gotowano kiełbas.  Sprzedawano je za  tzw. listek czyli bon konsumpcyjny, czego podróżni nie mieli. Następny odcinek podróży przebiegał przez Pragę do Zebrzydowic.

Podróżni udali się do miasta. Ku ich zaskoczeniu z łatwością udało im się kupić świeżo upieczony chleb, szynki, kiełbasy i gorącą herbatę. Po śniadaniu pociąg ruszył do Katowic. Podróżnym dano czas na wyjście do miasta. Ludzie na ulicach byli biednie ubrani.  Niektórzy nieśli pod pachą choinki. W małym sklepiku Valcini zobaczył na wystawie cukierki, tabliczki czekolady, świecidełka choinkowe i cytrusy w cenie 260 zł za sztukę. Dziennikarz sprzedał kilka pomarańczy za niższą cenę zadowolonej ekspedientce, aby zdobyć trochę polskich pieniędzy na żywność. Półtorej pomarańczy wystarczyło na opłacenie posiłku i kilka wódek w pobliskiej restauracji. W Zebrzydowicach wagon dyplomatyczny przyczepiono do pociągu osobowego, który nocą dojechał do Warszawy. Podróż trwała siedem dni. 

W pierwszym momencie podróżni myśleli, że pociąg zatrzymał się w szczerym polu.  Przed nimi rozpościerała się płaska przestrzeń pokryta śliską warstwą błota. O świcie czekali, że na horyzoncie ukażą się zarysy domów.  Na próżno.  Jadąc taksówką do Hotelu Polonia Valcini starał się dostrzec jakiekolwiek zabudowania przypominające Warszawę, jaką opuścił przed powstaniem. Widok przypominał gigantyczny surrealistyczny obraz. Uporczywie w jego myślach powracało zdanie, że Warszawa już nie istnieje. 

W innych stolicach Europy liczono zburzone domy, w Warszawie liczono domy które ocalały. Kiedy 17 stycznia oddziały radzieckie weszły do  Warszawy przywitała ich cisza martwego miasta. Wstrząsnęło to nawet żołnierzami, którzy walczyli pod Stalingradem.

Hotel Polonia był jedynym nadających się do zamieszkania budynkiem i dlatego umieszczono w nim ambasady i dziennikarzy przybywających z obcych krajów.  Niektóre pokoje były uszkodzone, ściany pokojów miały ślady dziur od pocisków, ale hotel ten  był jedynym dużym hotelem z niewielu budynków ocalałych w Warszawie. Małżeństwo Valcini otrzymało pokój nr 345 na trzecim piętrze z łazienką w korytarzu. Lustro w pokoju było stłuczone i otwór po kuli widoczny był pośrodku. W czasie wojny hotel ten był używany przez żołnierzy Wermachtu.

W hotelu Polonia mieszkali dyplomaci, wysocy urzędnicy UNRRA, pracownicy międzynarodowego Czerwonego Krzyża i rozmaite delegacje z różnych krajów.  Wszyscy dysponowali własnymi samochodami, szoferami, urzędnikami i sekretarkami.  Wszyscy nosili mundury, aby być łatwo rozpoznawalnymi dla polskiej milicji.

Rodzina Valcini przyjechała do Warszawy w wigilijny ranek. Zgodnie ze starym zwyczajem polskim o godzinie osiemnastej obsługa hotelu przestała pracować, co było dużym utrudnieniem dla gości Polonii.  To była pierwsza Wigilia wolnej Warszawy i w różnych miejscach zbudowano prowizoryczne kapliczki, gdzie wierni się modlili. Ubogie krzyże były widoczne na wszystkich rogach ulic, na skrzyżowaniach nieistniejących dróg, na zburzonych płacach i zrównanych z ziemią podwórzach. W nielicznych wnętrzach ocalałych domów widać było światełka choinek.

Dziennikarz nie mógł uwierzyć, że widzi tę samą Warszawę, którą pamiętał z bogactwa jej domow, elegancji kobiet i odważnej młodzieży, która poświęcała się dla Ojczyzny. Nastrój ludzi w zniszczonej stolicy nieistniejącego miasta był ponury. Wyczuwało się nienawiść, żal, sprzeczności, dezorientację i brak poczucia bezpieczeństwa. Życzenia „Wesołych Świąt” brzmiały bardziej jak skarga wypowiadana szeptem. Ludzie się wciąż poszukiwali. Radio nadawało nieustannie rozpaczliwe apele o udzielenie informacji.

Następnego dnia w czasie spaceru zobaczył kikuty budynków wyznaczających ulicę Marszałkowską, Aleje Ujazdowskie i gigantyczny kadłub stacji kolejowej, który groził zawaleniem.

W pobliżu Hotelu Polonia znajdowały się dwie jadłodajnie. Jedna z nich prowadzila kuchnię domową i prowadzona była przez damy z towarzystwa z dawnej burżuazji.  Jedna nazywała się „Kongo” a druga „Canaletto”. W „Kongo” Valcini sprzedał swój pozostały niewielki zasób pomarańczy właścicielowi lokalu, którego dobrze znał przed wojną, a który był wówczas  dyrektorem banku przy ulicy Moniuszki.

Niektórym dyplomatom nie odpowiadało menu Hotelu Polonia i zaczęli sami przyrządzać posiłki w swoich pokojach na kuchenkach elektrycznych lub spirytusowych. Pewnego dnia minister Holandii, udając się na wizytę oficjalną na drugie piętro do kolegi z Ambasady Rumunii, zatrzymał się, gdy poczuł przyjemny zapach gotowanego jedzenia. Jego sekretarz, który mu towarzyszył, powiedział:  „Kotlety cielęce z pieczonymi ziemniakami, panie ministrze.” „Tak, to przyjemny zapach” – odpowiedział szef misji.

Przedstawicielstwo Wielkiej Brytanii zajmowało całe czwarte piętro. Wcześnie rano jego młodzi dyplomaci wbiegali po schodach i zajmowali łazienkę. Inni musieli długo czekać i na korytarzach można było podziwiać ambasadorów w kapciach, z ręcznikami i mydełkiem w mocno zaciśniętej dłoni, jak mijali innych szefów misji wymieniając ceremonialne ukłony. Czasami zdarzały się nieporozumienia. Pewna ambasada przesłała Ministerstwu Spraw Zagranicznych oficjalne pismo, w którym informowała, „… że dane ministerstwo zmuszone jest wystosować notę protestacyjną do sąsiadującej z nim Ambasady  Bułgarii, ponieważ personel jej przez całą noc wesoło się bawił, improwizując śpiewy chóralne  oraz granie na harmonii, czym zakłócał sen ambasadora i jego małżonki. Protesty fizyczne polegające na uderzeniach pięścią w ścianę dzielącą oba kraje nie przyniosły spodziewanego efektu. Wyszedłszy o godzinie 3 nad ranem ze swej eksterytorialnej strefy i zbliżywszy się do strefy Ambasady Bułgarii mieszczącej się w pokoju 240 na trzecim piętrze ambasador zapukał do drzwi, chcąc wyrazić swoje niezadowolenie. Drzwi otworzyła młoda kobieta skąpo ubrana, prawdopodobnie narodowości polskiej, kilkakrotnie usiłowała go pocałować i zmusić do picia wódki, której nawiasem mówiąc przedstawiciel danej republiki nie lubi. Personel ambasady Bułgarii w żadnym stopniu nie zważa na słuszne protesty sąsiada i aby uniknąć w przyszłości tego rodzaju zajść, prosi Ministerstwo Spraw Zagranicznych o pełnienie funkcji mediatora, aby nie zakłócać w gościnnej Polsce dobrych stosunków między daną republiką a Bułgarią, a w konsekwencji pokoju na świecie”.

Valcini często spacerował po Warszawie. Czasami wydawało mu się, że miasto kipi euforią, że kobiety na ulicach wyglądają pięknie i elegancko, że mężczyźni są śmiali i wszyscy są radośni. Innego dnia widział straszne ruiny oraz ludzi ogarniętych smutkiem i bólem. Ludzie byli drażliwi i łatwo wybuchali gniewem. Dumne warszawskie kobiety patrzyły z zazdrością  na Amerykanki i Angielki, które znajdowały się w uprzywilejowanej sytuacji. Wielu Polaków uciekało do innych krajów. Wbrew pozorom normalnej stabilizacji powojenny chaos w Polsce trwał. Wojna skończyła się dopiero kilka miesięcy wcześniej.  Warszawa, szczególnie nocą,  nie była bezpieczna. Mieszkańcy nadal walczyli o życie. Handel kwitł na ulicach, gdzie skupowano złoto, sprzedawano dolary, kupony materiału, papierosy amerykańskie i angielskie. Sprzedawcami byli ludzie wszystkich zawodów – intelektualiści, nauczyciele, byli studenci, służące i zwykli przestępcy.  Sprzedawano towary, które napływały w paczkach jako  dary z zachodu, aby później trafić na czarny rynek. Milicja na próżno próbowała to zlikwidować. Ziemie na zachodzie opuszczone przez Niemców przyciągały handlarzy, ale  nawet zwykli ludzie jechali tam, aby przywieźć do domu trochę mebli  i potrzebnych do życia rzeczy.

Wydawało się, że w takim mieście nie ma warunków do życia. Cudzoziemcy którzy mieszkali w Hotelu Polonia nie mogli się nadziwić, że Polacy potrafią być czasami tak beztroscy i śmiać się wobec grozy  zrujnowanego miasta oraz grobów na ulicach i placach. A jednak mieszkańcy zaludniali ruiny i zadawali kłam okrutnym przepowiedniom Hitlera. Warszawa się odradzała.

Na miejscu dawnych eleganckich ulic wyrastało miasto na poziomie pierwszego piętra. Zburzone budynki przekształcono w sklepy. Najbardziej przedsiębiorczy byli przedstawiciele burżuazji i żony oficerów, którzy pozostali na zachodzie Europy. Ich córki pracowały jako kelnerki, idąc za przykładem aktorek w czasie okupacji, a inne były sprzedawczyniami w pierwszych otwartych sklepach.

Liczba ludności w Warszawie wciąż zwiększała się pomimo trudności ze znalezieniem dachu nad głową. Ze wszystkich zakątków kraju pomimo zakazu władz wracali Warszawiacy do miasta. Nie wiadomo było jeszcze, czy  stolicę warto będzie odbudowywać, jednak dekretem rządu postanowiono ją odrodzić. Trudności aprowizacyjne i sanitarne były ogromne. Ciągły napływ  ludzi groził sparaliżowaniem życia w mieście. Brakowało funduszy a dotacje zagraniczne były niewielkie. W pierwszych miesiącach 1946 roku  zaopatrzenie  bardzo się pogorszyło i rząd wydał zarządzenie, które zabraniało podawania posiłków mięsnych w restauracjach przez trzy dni w tygodniu: w środy, czwartki  i piątki. Wynikało to ze spadku pogłowia bydła i źle funkcjonującego transportu. Czarny rynek jednak szybko tę sytuację pokonał i w prawie każdej restauracji można było dostać danie mięsne przykryte dla niepoznaki liściem kapusty.

Kontrasty zaczęły być coraz bardziej widoczne.  Znaczna część mieszkańców żyła w okrutnej nędzy, a jednocześnie rozkwitał luksus w nowych sklepach w parterowych zabudowaniach. Dyplomaci zagraniczni dziwili się,  że tak wielka ilość różnorodnych towarów znajduje się w sklepach.  (…)

Cdn.

Lidia Waluk Legun

Na podstawie książki 

„Bal w Hotelu Polonia”, Alceo Valcini  1983.

#####################################################

Śledź i polub nas:
Jedenkomentarz

Dodaj Komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *