Pamiętam był okropny mróz….Wojenne wspomnienia

Autor: Ewa Michałowska- Walkiewicz

Urodziłem się w Opatowie. Gdy nastał czas wojny, los przerzucał nas w różne miejsca. Toteż aby pomóc rodzicom, ja jako najstarszy z rodzeństwa trudniłem się handlem. Sprzedawałem to co się dało….Tak zaczyna swoją opowieść pan Jerzy Dudziak, mieszkaniec Opatowa świętokrzyskiego.

Ilustracja
Kolegiata w Opatowie

Handel…

Często było to mięso, były to też ubrania, ale najczęstszym towarem mojego handlu był oczywiście spirytus. Pewnego razu, na ten wprost reglamentowany artykuł w moim asortymencie miałem bardzo dużo zamówień. Ponieważ często zastępował on pieniądze, a dzięki niemu można było wszystko załatwić. Gdy tak przemierzałem miasta i miasteczka z owym towarem napotkał mnie patrol niemieckich żołnierzy. Gdy zapytano mnie co tam wiozę odpowiedziałem, że ubrania dla ciotki, która ma dużo dzieci. Jeden z Niemców kopnął mój bagaż… i z rozbitej butelki posączył się spirytus na drogę. A jego specyficzna woń, od razu zdradziła to czym się trudnię. Żołnierze ci wprost nie mogli mi darować, że ich oszukałem. Dlatego też poszturchiwaniom i ich obelgom pod moim adresem nie było końca.

Specjalnie dla Czytelników „Naszego Pisma”

Nie bawiąc się w szczegóły, pragnę powiedzieć Czytelnikom „Naszego Pisma”, że zanim trafiłem do obozu oświęcimskiego, minęły trzy miesiące ciągłych przesłuchań i ciągłego bicia mnie na gestapo. W końcu pewnego dnia wyczytano nasze nazwiska, wśród wyczytanych było także i moje. Kazano nam jak najszybciej zejść na plac przed budynkiem. Wepchano nas do ciężarówki, która zawiozła nas na peron kolejowy. Długie oczekiwania na pociąg, strasznie wpływały na naszą psychikę. Wiedzieliśmy, że jedziemy w nieznane, ale jak tam będzie tego nie przypuszczał żaden z nas. Gdy tak byliśmy transportowani niczym zwierzęta na ubój, nikt nie zainteresował się naszymi potrzebami fizjologicznymi, a w tym nikogo to nie interesowało, że już dwa dni nic nie mieliśmy w ustach. Wielu z naszych współpasażerów nie przetrzymało trudów podróży, ale my dopiero później zaczęliśmy im zazdrościć. W końcu pociąg zatrzymał się na stacji Oświęcim.

Na oświęcimskiej rampie kolejowej

Obóz koncentracyjny Auschwitz.

Wpędzono nas jak bydło na rampę kolejową, a tam kolbami karabinów wskazano nam, w którym kierunku mamy się udać. Gdy ktoś chciał uciec, spuszczano wtedy ze smyczy wielkiego psa, który skutecznie zbiegowi „wytłumaczył”, że tak czynić nie wolno. W końcu ustawiono nas na placu apelowym i po krótkim ale treściwym przemówieniu dowiedzieliśmy się, że przyjechaliśmy tutaj do pracy. Zapędzono nas do jakiegoś obrzydłego, niczym korytarz długiego pokoju i tam musieliśmy oddać nasze ubranie, a jednocześnie otrzymaliśmy jakieś białawe drelichy w niebieskie pasy. Ktoś kto posiadał złoty łańcuszek lub obrączkę, musiał ją też oddać niby to do depozytu, ale wszyscy wiedzieliśmy, że już tych rzeczy nigdy nie zobaczy.

Liczyłem gwiazdy

Noc była dla mnie najdłuższą nocą mojego życia. Liczyłem gwiazdy, a oczy miałem pełne łez. Marzyłem o domu, w którym choć nie było czasem co zjeść, to było się do kogo odezwać, kto na moje pytanie zawsze odpowie z uśmiechem na ustach. Ale, cóż rzeczywistość była całkiem inna. Na drugi dzień ktoś ryknął na całe gardło, abyśmy wstawali i szybko wybiegli na plac apelowy. Bez gadania uczyniliśmy to co nam kazano. Po przemówieniu, które trwało dwie godziny i z którego mało co zrozumiałem kazano nam wejść na blok nr 6, by tam już całkiem wyzbyć się człowieczeństwa i stać się numerem. Od tej pory, gdy chciano mnie gdzieś przesłać lub coś mi rozkazać, zwracano się do mnie wyczytując mój numer. Dla mnie to było okropne. Po tygodniu pobytu w obozie pracy, Niemcy postanowili zapędzić nas do pracy. Więźniowie z drugiego komanda wycinali drzewo z pobliskiego lasu, a nas transportowano pół kilometra od obozu, aby to drzewo obrobić na bale. Praca była bardzo ciężka, ale dla mnie była najwspanialszą na świecie, ponieważ wtedy widziałem trochę świata podobnego do tego, w którym kiedyś żyłem. Dla mnie wtedy słońce miało blask i dawało ciepło, kiedy wokół mnie nie było obozowych drutów i gdy nie widziałem naszego kapo Leo, którego wielkie jak łopaty ręce często wymierzały cielesne kary, po których mało kto podnosił się z ziemi.

Zapędzono nas na plac

Kinder-KL Litzmannstadt. Nieludzkie tortury w Auschwitz dla polskich dzieci  - WielkaHistoria

Pewnego razu, dowódca obozu Rudolf Wershke kazał zapędzić nas na plac, po czym przyniesiono jakąś beczkę z mazidłem podobnym do smoły, chociaż było brązowe. Kazano nam rozebrać się do naga i jeden drugiego miał tym świństwem smarować. Piekło nas to przeokropnie. Ale dopiero po jakimś czasie dowiedzieliśmy się, że ten brązowy specjał był na wszy, świerzb oraz na inne paskudztwa, które też skutecznie nam zatruwały życie. Myśleliśmy, że po paru godzinach każą nam się wykąpać, ale cóż znowu… Musieliśmy się po prostu wytrzeć w szmaty lub gazety, ponieważ ten brązowy specyfik piekł nas i robił nam rany na skórze. Pewnego razu widziałem jak przyszedł do obozu transport Żydów. Były wśród nich małe dzieci. Myślałem, że postąpią z tymi ludźmi podobnie jak z nami, ale ich gnali gdzieś na przód i dopiero po jakimś czasie dowiedziałem się, że poszli po prostu do gazu. Gdy kazano nam ich wyciągać z komory gazowej, już po ich zagazowaniu… wielu z nich miało podsiniaczone brakiem tlenu oczy, wyszczerzone zęby, a dzieci często wtulone były w ciała matek, jakby tam mogły znaleźć upragniony azyl. Niestety, realia życia często nas przerażały, szczególnie na tym skrawku ziemi, o której zapomniał chyba cały świat.

Pierwszy dzień grudnia

W dzień pierwszego grudnia 1941 roku, przybył kolejny transport Żydów. Ale tym razem pozwolono im żyć. Nie wiadomo jak długo, ale tam dziękowaliśmy za każdy przeżyty dzień. Gdy sprzątaliśmy po nich bagaże i ubrania, wziąłem jakieś mydełko, które skrzętnie ukryłem pod pasiakiem. Na drugi dzień po pracy przy balach drzewnych, kazano zapędzić nas do łaźni, a tam jak na zbawienie czekaliśmy na ciepłą kąpiel. Nie mogłem się powstrzymać, by do tej kąpieli nie wyjąć mojego, zdobycznego mydełka. Ale, choć robiłem to wielce ostrożnie i tak zauważył mnie blokowy Hans. Narobił on takiego zamieszania, że nawet nie zdążyłem porządnie się opłukać. Musiałem się gęsto tłumaczyć skąd ja mam mydło i dlaczego kradnę w tak bezczelny sposób. Dostałem trzy dni karceru, które polegały na spaniu, a może ściślej mówiąc na spędzeniu nocy w maleńkim pomieszczeniu, w którym nie można było przyjąć wyprostowanej sylwetki, ani też nie można było porządnie wyciągnąć nóg. W tym karcerze było nas pięciu więźniów. A mróz był tam przejmujący, ponieważ nie było tam możliwości ogrzania tego pomieszczenia. W barakach też było bardzo zimno, ale chociaż na środku był mały piecyk, który emitował choć trochę ciepła. Podczas odbywania kary w tym karcerze, codziennie rano wyjmowano, a właściwie wyciągano zwłoki jakiegoś więźnia. Tylko jakoś ja przeżyłem to piekło.

Uciekło kilku więźniów

Dwunastu powieszonych w Auschwitz | dzieje.pl - Historia Polski

Pamiętam, jak uciekło kilku więźniów rosyjskich. Tylko jednego udało im się znaleźć. Więc aby rachunek był zgodny postanowiono, że powieszą tylu Polaków, ilu zbiegów rosyjskich nie udało im się złapać. Szubienica czekała przy bloku 11, a więźniów wieszano pojedynczo. Gdy przyszła kolej na Franka Kuncewicza, tuż przed wykopaniem mu stołka spod nóg zakrzyknął on „NIECH ŻYJE POLSKA”.

Szał padł na Niemców, a wtedy gonili nas kopiąc i bijąc do swych baraków. Pozytywne wrażenie na nas wywarł Franek, wszystkich nas napawała jakaś niestłumiona nadzieja. Ale na co? Nie wiedzieliśmy. Wrzała w nas żądza zemsty, ale nie wiedzieliśmy jak z niej skorzystać, by pokazać naszym katom, że my też żyjemy, że po prostu jesteśmy.

Ewa Michałowska- Walkiewicz

#####################################

Śledź i polub nas:

Dodaj Komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *